Nie mogę w to uwierzyć, że nikt nie wie, co się stało z izotopem, myślałem, że to żart - to reakcja profesora Stanisława Chibowskiego z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, chemika, który od kilkudziesięciu lat zajmuje się substancjami radioaktywnymi. Gdzie jest kobalt-60 z dawnej odlewni URSUS w Lublinie zastanawia się Państwowa Agencja Atomistyki. Śledztwo prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Kobalt i to wersja najbardziej optymistyczna - mógł być zutylizowany. Reporter RMF FM rozmawiał z syndykiem zakładu Dariuszem Wardą. Twierdzi on, że 5 lat temu zlecił specjalistycznej firmie przeszukanie terenu i zabezpieczenie niebezpiecznych substancji. Dostał długą listę, ale nie wie, czy jest na niej kobalt.

Wersja jeszcze nie najgorsza jest taka, że pojemniki wraz z innym złomem trafiły do huty i bez otwierania zostały przetopione. Wówczas promieniowanie nie było by groźne. Najczarniejszy scenariusz mówi, że ktoś ukradł pojemniki i wyjął z nich kobalt. To mogło stanowić śmiertelne zagrożenie. Zwykle to się kończy przykrymi sprawami, gdzie dochodzi w ostateczności do różnych chorób, np. nowotworowych - uważa profesor Stanisław Chibowski.

Bryłka kobaltu, która ma kilka centymetrów sześciennych objętości razi w promieniu kilkunastu metrów. Bryłek było siedem. Kilka godzin wystarczy, żeby pojawiły się objawy choroby popromiennej.