25 lat temu naukowcy lubelskiego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej od niedawna mieli sprzęt do mierzenia tła napromieniowania. Początkowo myśleli, że aparatura się zepsuła. Jako jedni z nielicznych - a praktycznie pierwsi w kraju - wiedzieli, że gdzieś musiało dojść do wybuchu jądrowego. Nie wiedzieli tylko, gdzie i co się stało. O tym, co działo się 26 kwietnia 1986 roku, z profesorem Stanisławem Chibowskim z UMCS rozmawiał Krzysztof Kot.

Stanisław Chibowski: Aparatura pokazała, że mamy do czynienia z tłem, które przekraczało kilkaset razy, to co było zwykle. Czyli powiedzmy, jeżeli normalne tło było na poziomie trzydziestu, to my mieliśmy na poziomie trzech tysięcy. Wystarczyło przynieść z zewnątrz garstkę trawy i ta trawa była wtedy bardziej radioaktywna niż niektóre źródła, które zamawialiśmy czy w Świerku, czy w innych instytucjach produkujących izotopy radioaktywne. Także już wtedy nie było żadnej wątpliwości, co się stało.

Krzysztof Kot: Pierwsza reakcja - może sprzęt się popsuł, prawda?

Stanisław Chibowski: Dokładnie tak było, ale elektronik, który szybko to sprawdził, niestety, potwierdził, że sprzęt pracuje prawidłowo. Kolejna reakcja to telefon do stacji sanepidu w Lublinie. Czy oni coś na ten temat wiedzą, a oni do nas w ten sposób: "A skąd wy wiecie, nie wolno nic na razie mówić, my tam zaraz u was się pojawimy".

Krzysztof Kot: Kto się pojawił?

Stanisław Chibowski: Pojawił się albo dyrektor, albo zastępca dyrektora sanepidu i taki pan - jak to się wtedy mówiło - smutny w czarnej skórze, który był przedstawicielem Służby Bezpieczeństwa. Oczywiście wygłaszał mowy typu, że to się może źle skończyć, że możemy ponieść konsekwencję niewypełnienia jego zalecenia. Ale rozmowa się przeciągała i w którymś momencie on powiada: "No dobrze, powiedzcie mi panowie, jak jest naprawdę, bo ja mam małe dzieci".

Krzysztof Kot: Czyli jego reakcja była, "bo ja mam dzieci"?

Stanisław Chibowski: Tak.

Krzysztof Kot: Inni też mają...

Stanisław Chibowski: …a inni też mają. Właściwie odpowiedzieliśmy: "Szanowny panie, a ja nie mam dzieci, a inni nie mają dzieci? A dzieci się bawią w piasku". Wtedy było ciepło, sucho. W tym momencie on się sam zreflektował, co powiedział i sytuacja się trochę rozładowała. Stał się łagodniejszy. Jak zobaczył faktycznie co się dzieje, to chyba też mu przyszło do głowy, że tego na dłuższą metę nie da się utajnić.

Krzysztof Kot: A jak pan zareagował na telewizyjne wystąpienie rzecznika rządu Jerzego Urbana?

Stanisław Chibowski: Minęło chyba dwa dni i ówczesny rzecznik prasowy rządu słynny Jerzy Urban powiedział, że miała taka sytuacja miejsce. Niewielkie jakieś tam zderzenie, nic się nie stało, nie ma się czego obawiać, można śmiało uczestniczyć w pochodach pierwszomajowych, na działki wyjeżdżać, kopać itd., itd.

Krzysztof Kot: Posiadając tę wiedzę, którą pan miał jako jeden z nielicznych, co pan sobie wtedy pomyślał?

Stanisław Chibowski: Cóż można było pomyśleć. Pomyślałem sobie, dlaczego okłamuje się ludzi. Mówienie, wtedy, kiedy w pierwszych dniach faktycznie ten poziom promieniowania był bardzo wysoki, bo sięgał przecież dziesiątek tysięcy bekereli w metrze sześciennym, że nic się nie stało, to było tragiczne i straszne. Pierwsza taka informacja, że jakiś tam niewielki incydent, nic się w sumie nie stało, a tak naprawdę stało się, bo jeżeli w jednym litrze mleka stwierdzano 3 tys. bekereli strontu, czy jodu, to jak to się nic nie stało? Dużo się stało, a to było u krów, które były wypasane już na tej świeżej trawie.

Krzysztof Kot: 3 tysiące bekereli - to o ile za dużo?

Stanisław Chibowski: Średnio w litrze mleka, jeżeli mówilibyśmy o stroncie to jest ułamek bekerela w tej chwili, czy powiedzmy jeden, dwa, a tu było 3 tysiące, no to powiedzmy 3 tysiące razy.

Krzysztof Kot: Rząd cały czas twierdził, coś tam było, ale się w ogóle nie przejmujcie?

Stanisław Chibowski: Tak. Nic wielkiego się nie stało, pochód pierwszomajowy przecież był. Jedna z takich znajomych dziewczyn, która chodziła do szkoły podstawowej, do ostatniej klasy, więc musiała być na tym pochodzie, bo jak nie to sprawowanie będzie obniżone. Wtedy do szkoły średniej z obniżonym sprawowaniem, to nie było to najlepsze, wtedy były jeszcze trochę inne zasady jak teraz. Kiedy zgłosiła się do nas, by zobaczyć , jak to jej bujne włosy wyglądają, to my z wielkim zdumieniem patrzyliśmy na to co w tej głowie jest, bo przecież ten kurz wzniecany poprzez idących na pochodzie absorbował się w tych włosach. Było więc kilkukrotne mycie, spowodowało to zmniejszenie poziomu nagromadzenia tych substancji promieniotwórczych w jej włosach o powiedzmy 30 proc. do 40 proc. góra, a reszta została no i dziewczyny zdecydowały się ściąć włosy na krótko. To dopiero pomogło.