Posłowie SLD przyszli dziś do Sejmu ze swoimi psami. Po korytarzach na Wiejskiej przechadzają się teraz dogi olbrzymie, jamniki szorstkowłose, jest nawet grzywacz chiński.

To poselski protest, ponieważ kilka dni temu marszałek Ludwik Dorn wziął do pracy swoją Sabę, bo mówił, że jej samej w domu nudno.

Posłowie SLD również uznali, że ich zwierzaki tęsknią w domach, kiedy oni pracują, a jak pokazał przykład marszałka, tak wcale być nie musi. Jak wróciłam do domu, a one dowiedziały się, że pan marszałek Dorn swojego psa zabiera do pracy, powiedziały mi tak „Tyle lat jesteś w Sejmie i ani razu nas ze sobą nie zabrałaś”. Więc postanowiliśmy to naprawić - mówi jedna z posłanek.

Pomyślałem sobie, pokażę moim sukom jak wygląda parlament i popracujemy trochę razem. Na pewno będą zadowolone - dodaje inny poseł SLD.

Psy wyglądają jednak na bardziej zaskoczone całą sytuacją. Ale w zaciszu gabinetów, gdzie politycy przygotowali swoim pupilom posłania z pewnością odzyskają spokój ducha. Ten spokój będzie też pewnie musiała odzyskać straż marszałkowska, która nie mogła zabronić przyprowadzenia zwierzaków do Sejmu, bo nie ma takich przepisów. Później wszystkie psy spotkają się w głównym holu parlamentu.