Andrzej Seremet nie zamierza interweniować u warszawskich prokuratorów, którzy w październiku odmówili wszczęcia śledztwa w sprawie sformułowania "polskie obozy zagłady". "To określenie skandaliczne, niedopuszczalne i zawsze powinno spotykać się z potępiającą reakcją. Nie oznacza to jednak, że w każdym przypadku mamy do czynienia z przestępstwem" - oświadczyła Prokuratura Generalna.

W październiku odmówiono wszczęcia śledztwa ws. użycia zwrotu "polskie obozy zagłady" w jednej z niemieckich gazet z powodu braku znamion przestępstwa. Prokuratura Rejonowa dla Warszawy-Mokotowa uznała, że nie wskazuje on na to, by zakładali je Polacy, ale tylko na ich położenie geograficzne. Oburzyło to dyrektorów muzeów powstałych na terenach obozów, którzy zaapelowali o interwencję do prokuratora generalnego.

Andrzej Seremet, po zbadaniu decyzji swoich podwładnych, uznał jednak, że niemiecki dziennikarz, który użył tak skandalicznego zdaniem prokuratora określenia, nie zrobił tego specjalnie i z premedytacją. Niemiecka gazeta za użyte sformułowanie wyraźnie przeprosiła, sprostowała je i wytłumaczyła pomyłką. W tej sytuacji, prokuratura uznała, że dziennikarz nie popełnił przestępstwa, chociaż wyraźnie zaznaczyła w uzasadnieniu decyzji, że takie wypowiedzi nie powinny mieć miejsca - napisał w oświadczeniu rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk.

Zadaniem prokuratury w takich sytuacjach jest dokonanie prawnokarnej oceny wypowiedzi, szczególnie z uwzględnieniem całokształtu okoliczności jej towarzyszących, w tym motywacji i zamiaru wypowiadającego te słowa. Prokuratura ocenia więc, czy wypowiedź została sformułowana celowo, świadomie i z zamiarem znieważenia, czy też wynika np. z ignorancji wobec historycznych faktów, jest efektem niewiedzy, bądź słownym lapsusem - zaznaczył rzecznik.

(MRod)