Ostatecznie dopiero za pół roku dowiemy się, co było przyczyną wczorajszej katastrofy śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego na Dolnym Śląsku. Komisja Badania Wypadków Lotniczych jest bowiem przeciążona zadaniami, a chętnych do pracy w tej instytucji brakuje.

Procedura trwa tak długo, ponieważ jest bardzo żmudna. Jest jednak również inny powód – komisja ma rocznie do zbadania około 90 wypadków lotniczych, dodatkowo nadzoruje wyjaśnianie 500 innych zdarzeń, a kolejne 500 kieruje do wyjaśnienia przez inne instytucje.

Jesteśmy przeciążeni pracą - powiedział reporterowi RMF FM szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich. Mamy tylko jednego specjalistę od śmigłowców. Jeżeli będzie następny wypadek śmigłowcowy, to pan Pusak, który kieruje tym zespołem badawczym, będzie musiał wyjechać do tego kolejnego wypadku - zaznaczył.

Warto podkreślić, że w komisji pracuje zaledwie 14 osób. Cały czas poszukiwany jest ekspert lotnictwa transportowego, czyli dużych samolotów pasażerskich. Nikt do nas nie przyjdzie, bo tutaj dochody są trzykrotnie mniejsze niż w EuroLocie czy Locie - przyznał Klich. Co więcej, resort infrastruktury wydzielił sztywny budżet na komisję – zatrudnienie kolejnej osoby oznacza obniżenie pensji pozostałych.