Do jutra potrwa budowanie podziemnej tamy w kopalni Mysłowice-Wesoła, gdzie w poniedziałek doszło do tragicznego wypadku. Przez ten czas nie będzie można przeszukiwać wyrobiska, gdzie może znajdować się zaginiony górnik.

Dopiero po ustawieniu tamy ratownicy ponownie zbudują lutniociąg do tłoczenia świeżego powietrza. Do tej pory utworzono około 150 metrów tej konstrukcji.

To jest tama zabezpieczająca tych ratowników. Ona nie służy poprawie warunków, ona służy zabezpieczeniu tych ludzi - mówi Grzegorz Standziak, kierownik działu energomechanicznego w kopalni. W miejscu, gdzie kończy się lutniociąg, jest duże zadymienie wyrobiska. (...) Tam na szczęście nie było żadnych maszyn i urządzeń, więc droga powinna być wolna - dodał. 

Jeszcze dziś rano Grzegorz Standziak akcentował, że budowa tamy nie oznacza wstrzymania akcji ratowniczej. Akcja nie została wstrzymana i wstrzymana nie będzie, dopóki nie wyciągniemy naszego pracownika - zapewnił inżynier. My tam posyłamy ludzi, nie roboty. Musimy dbać o ich bezpieczeństwo - wyjaśnił.

Według inżyniera nie da się na razie przesądzić czy w kopalni doszło do zapalenia, czy też do wybuchu metanu. To określą specjaliści, kiedy na spokojnie będzie można dokładnie przeanalizować zapisy wszystkich czujników, które były w tym rejonie. Wstępna hipoteza jest taka, że był to wybuch - tak wynika z opisu ludzi, którzy stamtąd uciekali - mówił Standziak.

Pogarsza się stan czterech górników

W poniedziałek wieczorem w należącej do Katowickiego Holdingu Węglowego kopalni Mysłowice-Wesoła doszło do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia na głębokości 665 m znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło do szpitali. 18 najpoważniej rannych przewieziono do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Siedmiu z nich umieszczono na oddziale intensywnej terapii.

Dziś po południu lekarze z CLO podali, że stan zdrowia czterech górników z OIOM-u pogarszał się. Określili go jako krytyczny, niestabilny. Stan pozostałych rannych na intensywnej terapii był bardzo ciężki, ale stabilny, a leczonych na oddziałach "oparzeniówki" - ciężki, stabilny. W czwartek do 18 pierwotnie przewiezionych tam rannych dołączył 26-letni górnik, który wcześniej został zaopatrzony w innej placówce.

Odpierają zarzuty. "Nie posyłamy ludzi na śmierć"

Okoliczności wypadku badają w odrębnych postępowaniach prokuratura i nadzór górniczy. Śledczy i przedstawiciele Wyższego Urzędu Górniczego będą sprawdzali także doniesienia o wcześniejszych nieprawidłowościach. Chodzi m.in. o sygnały, że kopalnia nie zareagowała odpowiednio na podziemny pożar. Kopalnia przekazała już prokuraturze m.in. zapisy kopalnianych czujników mierzących stężenia gazów w ostatnich miesiącach.

Odnosząc się do pojawiających się po wypadku pogłosek o fałszowaniu czujników w kopalni, Standziak mówił, że to wykluczone. Nie posyłamy ludzi na śmierć. Zresztą ci ludzie, to przecież nie są marionetki. Mają świadomość tego, gdzie idą - podkreślił. Przypomniał, że wśród poszkodowanych są ratownicy górniczy i osoby dozoru. Nie mówcie, że mamy tam samobójców - dodał.

Dziś jednak o doniesieniu do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez kierownictwo Mysłowic-Wesołej poinformował Sylwester Śpiewak z działającej tam Solidarności 80. Jak relacjonował m.in., on sam w poniedziałek zwracał się do władz zakładu, by wobec zagrożenia pożarowego powiadomiły o nim nadzór górniczy i ogłosiły akcję ratowniczą.