Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo sprawdzi instalacje zabezpieczające sieć gazową - dowiedział się reporter RMF FM. Chodzi o kontrolę urządzeń tego samego typu, które mogły zawieść w Zielonej Górze. Wczoraj na trzech tamtejszych osiedlach doszło do serii wybuchów gazu. Jak podkreśla prezes PGNiG, jeśli z powodów konstrukcyjnych zawiódł reduktor, czyli zawór awaryjny, być może trzeba będzie wymienić te urządzenia w całym kraju.

Na razie prezes PGNiG Michał Szubski nie chce spekulować, co mogło być przyczyną zdarzeń w Zielonej Górze. Na miejscu pracuje grupa specjalnie powołanych ekspertów, którzy to stwierdzą. Aby dokładnie orzec o przyczynach, całą sieć gazowa wokół bloków, w których wybuchały kuchenki, trzeba sprawdzić, a niekiedy rozebrać. Na razie na pewno wiadomo, że nie zadziałał reduktor, czyli urządzenie zabezpieczające, które powinno odciąć dopływ gazu. Działa ono, gdy ciśnienie w sieci spadnie bądź wrośnie ponad normę.

Prezes PGNiG nie wyklucza, że wszystkie tego typu reduktory będą wymieniane. Jeżeli będzie to ewidentna usterka urządzenia niespowodowana zewnętrznymi okolicznościami - bo ja mimo wszystko jestem przekonany, że ten nagły atak zimy miał wpływ na tę sytuację - mówi Szubski. Teraz na miejscu budowana jest tymczasowa stacja redukcyjna, aby móc wypełnić sieć gazem. Potrwa to do 48 godzin.

Służby dostały natychmiastowe polecenie kontroli podobnych stacji redukcyjnych i już ruszyły do pracy. Będą po prostu zagęszczane te rutynowe przeglądy, które się odbywają co dwa tygodnie. W tej chwili będzie taka szybsza akcja przejrzenia stacji o podobnym wyposażeniu, co stacja, która była zamontowana w Zielnej Górze. Nie sądzę, żeby dla klientów to miało jakikolwiek wpływ na ich komfort korzystania z gazu - mówi Szubski. Co ciekawe, jak powiedział reporterowi RMF FM prezes PGNiG, stacja redukcyjna w Zielonej Górze była kontrolowana na dwa dni przed awarią.