Ciężko piać z zachwytu słysząc, że oto niebogata Polska ma wspierać rozbuchane budżety Włoch czy Hiszpanii. Ale trzeba się też zdecydować. Czy mamy być wiecznie wyciągającym rękę po pomoc, ubogim krewnym i "brzydką panną" czy też mamy ochotę budować swoją pozycję i piąć się w górę w hierarchii międzynarodowej wiedząc, że czasami trzeba będzie za to coś zapłacić.

Należę do tych, którzy w polskiej ofercie uczestnictwa w "euro-składce" nie widzą jakiejś wielkiej tragedii. Łkania i utyskiwania na to, że oto biedny wychudzony polski emeryt będzie się składał na brzuchatego i rozpuszczonego emeryta greckiego czy włoskiego mają tyle wspólnego z prawdą co ja z baletem.

Bo - po pierwsze - nie składał, tylko pożyczał, po drugie - nie Włochom tylko Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, który jest jednak instytucją o niebo pewniejszą niż rząd któregokolwiek z krajów południa Europy, po trzecie - tąpnięcie w strefie euro fatalnie podziałałoby także na naszych "wychudzonych" więc wspierając MFW ratujemy także i siebie.

Argumenty przeciwników owej pomocy można by podzielić na dwie grupy. Grupa pierwsza ma charakter porównawczo-polityczny z lekkim odcieniem demagogii. Na nią składają się właśnie te hasła "oni - bogaci my - biedni, więc niech sobie sami radzą", "rząd Tuska znów usiłuje pokazać, że coś może i płaci za to pieniędzmi, które odejmuje od ust polskim najbiedniejszym" i wreszcie - "Tusk naszymi pieniędzmi próbuje wkupić się w łaski Europy, by wymościć sobie wygodny brukselski fotel".

Druga grupa argumentów to argumenty ekonomiczne. Tu zdarzają się bardzo poważne i takie z którymi trudno dyskutować - że 200 mld. (czy raczej 170, bo zdaje się tyle uda się zebrać) to nic wobec potrzeb Europy, że i tak prędzej czy później trzeba będzie sięgnąć po rozwiązania serio, więc nie ma sensu kupować (czytaj marnować) czasu i że kraje, którym pomóc ma owa składka muszą zacząć poważne reformy, a nie tylko udawać, że coś robią, wierząc iż i tak im ktoś pomoże.

Zgadzając się nawet z większością argumentów z tej drugiej grupy mam nieodparte wrażenie, że od polskiej zgody czy niezgody na szczycie i po nim naprawdę niewiele zależało. Nawet gdybyśmy stali obok Brytyjczyków i mówili "nie" - Europa i tak zrobiłaby zrzutkę, a nasza postawa skomplikowałaby nam sytuację przed rokowaniami w sprawie nowego budżetu unijnego.

Pożyczkę dla MFW możemy więc traktować - po trosze - jak inwestycje w naszą pozycję i przyszłe fundusze unijne. Demonstrowanie, że jesteśmy w stanie porzucać narodowe egoizmy i, choć nie przesadnie bogaci, to angażować się w takie przedsięwzięcia, sytuuje nas na półce należnej - wiem że trudno w to uwierzyć, ale jednak - dwudziestej gospodarce świata. Może czas realizować idee Jarosława Kaczyńskiego odrzucenia myślenia o Polsce jako pannie brzydkiej i niepoważnej? Może czas przestać o sobie myśleć w kategoriach wyłącznie dziada proszalnego, który jedyne co potrafi to brać pieniądze z Unii i żądać by było ich więcej? Racjonalne angażowanie naszych rezerw w ratowanie innych może pomóc i im i nam, i się - per saldo - opłacić.

Inne felietony Konrada Piaseckiego znajdziesz tutaj