Polska praktyka delegowania sędziów do sądów wyższej instancji, które to delegowanie może zostać zakończone w każdym czasie według uznania ministra sprawiedliwości, jest sprzeczne z unijnym prawem. To opinia Michała Bobka, rzecznika generalnego unijnego Trybunału Sprawiedliwości. To także kolejna porażka w TSUE rządowej reformy sądownictwa.

Rzecznik TSUE Michal Bobek stwierdził wprawdzie, że w prawie Unii nic nie stoi na przeszkodzie temu, by państwa członkowskie ustanowiły system, zgodnie z którym sędziowie mogą być tymczasowo delegowani z jednego sądu do drugiego. Uznał jednak, że system wprowadzony przez Polskę łamie unijne prawo. 

Każda decyzja dotycząca (rozpoczęcia lub zakończenia) delegowania sędziego powinna być, jak zauważa rzecznik generalny, podejmowana na podstawie znanych ex ante (z góry) kryteriów i zostać należycie uzasadniona - przypomina rzecznik. Ponadto takie kryteria i uzasadnienie powinny być w stanie zagwarantować minimum jasności co do tego, dlaczego i w jaki sposób dana decyzja została podjęta, a przez to umożliwić jakąś formę kontroli. 

Według rzecznika, w Polsce nie ma przejrzystych kryteriów takiego delegowania, co można uznać za próbę wywieranie nacisku na sędziów, bo w każdym momencie można taką delegację sędziemu zakończyć. Delegowanie sędziego do wyższej instancji to awans zawodowy, a więc sędziemu zależy, by trwała ona jak najdłużej. Przez co jest on uzależniony od ministra sprawiedliwości, który jest również prokuratorem generalnym. 

"Poważne obawy budzi fakt, że delegowanie następuje na czas nieokreślony i może zostać zakończone w każdej chwili według uznania Ministra Sprawiedliwości będącego zarazem Prokuratorem Generalnym" - czytamy w komunikacie prasowym TSUE. Innymi słowy polskie przepisy umożliwiają trzymanie takich sędziów delegowanych, by powiedzieć obrazowo - "na krótkiej smyczy".

Rzecznik generalny uznał także, że takie delegowanie działa także zniechęcająco na innych sędziów, bo sędzia delegowany może być równocześnie rzecznikiem dyscyplinarnym. Innymi słowy obecny system umożliwia ministrowi sprawiedliwości wprowadzanie "swoich ludzi" do sądów i składów orzekających. 

"Z pewnością nie jest przesadą sądzić, że sędziowie mogą być niechętni, aby nie zgadzać się z kolegami, którzy pewnego dnia mogą wszcząć przeciwko nim postępowanie dyscyplinarne. Dodatkowo, w kategoriach strukturalnych, takie osoby - ze względu na kontekst i kryteria ich delegowania - mogą być postrzegane jako sprawujące "rozproszoną kontrolę i nadzór" w ramach składów orzekających i sądów, do których zostały delegowane" - czytamy w uzasadnieniu opinii.

Rzecznik generalny skrytykował także fakt, że minister sprawiedliwości jest jednocześnie prokuratorem i nazwał to "piekielnym przymierzem" dwóch organów instytucjonalnych, które w normalnych warunkach powinny działać odrębnie.


Opracowanie: