Były prezes największego polskiego koncernu zbrojeniowego, Roman Baczyński jutro wylatuje do Indii - dowiedział się reporter RMF FM. Ma tam prowadzić rozmowy o kolejnych kontraktach dla Polski. Władze spółki proszą odwołanego prezesa o pomoc, bo po zmianie zarządu koncernu przez PiS zagraniczne kontrakty właściwie umarły.

Jak się dowiedział reporter RMF FM, na ten rok udało się zawrzeć umowy jedynie na kwotę 5 milionów dolarów. Gdy normalne wpływy z eksportu stanowią ponad połowę przychodu spółki, dostawy kontraktowano na poziomie 300 milionów rocznie. PiS zarżnęło Bumar - kurę znoszącą złote jajka - mówią przedstawiciele zbrojeniowego giganta. Według nich błędne było wprowadzenie w zeszłym roku do władz spółki osób, które, jak mówią, mają małe doświadczenie w branży.

Przewodniczący rady nadzorczej Józef Nawolski uważa, że przy zmianie zarządu nad biznesem górę wzięła polityka. We władzach spółki zasiedli ludzie, którzy nie za bardzo wiedzieli, jak załatwiać zagraniczne kontrakty. Kwalifikacja formalne to jedna sprawa, ale w takiej dziedzinie konieczna jest doświadczenie. Po prostu liczy się twarz - uważa Nawolski. Tę twarz miał według niego odwołany przez PiS prezes Baczyński.

Były szef Mon Aleksander Szczygło broni tych decyzji kadrowych. On pokazał przez wiele lat, co potrafi. Ci którzy zostali, to byli młodzi ludzie z innego pokolenia, którzy inaczej pojmują, bardziej racjonalnie, na czym polega robienie interesów.

Obecny zarząd poprosił byłego prezesa, aby pilnie pojechał do Indii i rozmawiał o kolejnych kontraktach, ponieważ za niewiele ponad miesiąc, rząd w Delhi zamyka budżet na zakupy uzbrojenia na ten rok.

Według rozmówców Krzysztofa Zasady, osoba Baczyńskiego to ostatnia deska ratunku. Pracował w branży zbrojeniowej przez kilkadziesiąt lat, a tu bardzo ważne są osobiste kontakty. Do Indii jedzie jako doradca zarządu, jednak z pełnomocnictwami.