Przebywający z wizytą w Kolumbii prezydent USA Bill Clinton przekaże rządowi tego kraju przeszło miliard dolarów na walkę z narkotykowymi kartelami.

Pieniądze wspomogą także utrzymanie bezpieczeństwa w tym kraju. Clinton solidaryzuje się z władzami Kolumbii chcącymi powstrzymać produkcję i dystrybucję narkotyków. Chce on również udzielić amerykańskiego wsparcia rządowi w Bogocie w jego walce z marksistowską partyzantką.

Kolumbijczycy obawiają się jednak, że amerykańska pomoc może pogorszyć sytuację w ich kraju. Zdaniem niektórych - zaogni ona wewnętrzny konflikt, który tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat pochłonął trzydzieści pięć tysięcy ofiar.

Bill Clinton podkreślił jednak, że kolumbijski prezydent zagwarantował, iż 75% amerykańskich pieniędzy zostanie przeznaczonych na cele cywilne:

Tłumaczenie:

"Warunkiem przyznania tej pomocy jest, że nie doprowadzi ona do strzelanin, walk i ofiar. To nie jest Wietnam. To także nie jest przejaw amerykańskiego imperializmu. A właśnie takie dwa zarzuty wysuwane są przeciwko Planowi Kolumbia"

Tymczasem nie wszyscy mieszkańcy Kolumbii są zadowoleni z wizyty Clintona. Na ulicach Bogoty przywitały go rozruchy. W zamieszkach, których uczestniczyło w sumie dwa tysiące ludzi zginął policjant. Został raniony przez bombę rzuconą z tłumu. Wcześniej odkryto bombę w Kartagenie - miejscowości, w której przebywał Clinton.

Ważący dwa kilogramy ładunek znajdował się w pobliżu budynku, w którym mieszkał amerykański prezydent. Zatrzymano już dwie osoby podejrzane o jego podłożenie, przypuszczalnie członków lewackich Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), największego ugrupowania rebelianckiego w kraju.

Rzecznik policji powiedział, że ładunek został podłożony przez rebeliantów i miał "wywołać panikę, a nie spowodować wielkich szkód".

Clinton to pierwszy prezydent USA, odwiedzający Kolumbię od dziesięciu lat.

00:45