Pomysł był niezły, ostateczny kształt i realizacja bardzo kiepskie - tak o programie Narodowe Siły Rezerwowe mówi szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Stanisław Koziej twierdzi, że ta formacja nie ma wpływu na poprawę bezpieczeństwa naszego kraju.

Rządowy pomysł zakładał m.in. przyjęcie do końca zeszłego roku 10 tys. ludzi. Do połowy lutego udało się zwerbować 4400.

W założeniach Siły miały być samodzielną formacją na kształt amerykańskiej Gwardii Narodowej. W praktyce - jak twierdzi Stanisław Koziej - mamy do czynienia z uzupełnieniem liczby żołnierzy rezerwy z przydziałami do konkretnych jednostek.

W tej chwili jest tylko sama nazwa Narodowe Siły Rezerwy. To są pojedynczy ludzie w jednostkach. To nie ma żadnego przyrostu jakościowego z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego - zaznacza szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Według Kozieja, NSR to formacja nieatrakcyjna - głównie finansowo, dla ludzi, którzy stanowiliby dla niej realną wartość. W tych Narodowych Siłach Rezerwy powinni służyć na stanowiskach oficerskich najwybitniejsi różni organizatorzy życia publicznego; dyrektorzy od zarządzania.

Szef BBN twierdzi, że choć trochę sytuację mogłoby poprawić płacenie wynagrodzenia za "bycie w gotowości". Dziś rezerwiści otrzymują jedynie pieniądze za poligonowe ćwiczenia.