"Szacuje się, że kilka tysięcy migrantów cały czas znajduje się na terenie przygranicznym po stronie białoruskiej, szukając możliwości wejścia na teren UE" - mówi RMF FM Wojciech Konończuk, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie. O przyczynach kryzysu, perspektywach jego zakończenia, mechanizmach, jakimi posługuje się białoruski reżim oraz nadchodzących ćwiczeniach Zapad rozmawiał z nim Paweł Balinowski.

Paweł Balinowski: Sytuację na granicy polsko-białoruskiej obserwujemy od dłuższego czasu, ale myślę, że wiele osób zadaje sobie pytanie: dlaczego do tego doszło i kiedy to się tak naprawdę zaczęło?

Wojciech Konończuk: Gdyż Aleksander Łukaszenko uznał, że jest w stanie  - okazało się, że miał rację - wywołać kryzys migracyjny na granicy Białorusi z Unią Europejską. Zaczęło się trzy miesiące temu na granicy z Litwą. Litwini w krótkim okresie zaczęli notować napływ zaskakująco dużych ilości nielegalnych migrantów przede wszystkim z krajów Bliskiego Wschodu. Do początku sierpnia przyjęli ok. 4200 osób, co było liczbą kilkudziesięciokrotnie większą niż w całym zeszłym roku. Bardzo szybko się okazało, że mamy do czynienia z procederem zorganizowanego przerzutu migrantów przez stronę białoruską z Bliskiego Wschodu.

Jak ten proceder wygląda, jaki jest jego mechanizm?

Władze białoruskie zwiększyły częstotliwość lotów z niektórych miast Bliskiego Wschodu do Mińska. Newralgicznym krajem był Irak. Poza tym, że wzrosła liczba lotów z samego Bagdadu, to w lipcu uruchomiono też loty do kilku miast irackich, takich jak Basra, Irbril czy Sulajmanijja.

To rzecz jasna nie jest standardowa sytuacja, to nie jest tak, że wcześniej takie loty się odbywały...

... oczywiście nie jest to standardowa sytuacja. Białoruś nie jest krajem, który wcześniej odwiedzało wielu  turystów z krajów Bliskiego Wschodu, więc tego typu proceder był od początku podejrzany. Także dlatego, że pierwsze śledztwa niezależnych dziennikarzy z Białorusi i Litwy jeszcze z początku lipca pokazały, że za współorganizowaniem tego procederu stoi spółka o nazwie Centrkurort, należąca do administracji prezydenta Białorusi. Ona rozwinęła swoje sieci migracyjne na Bliskim Wschodzie w kooperacji z różnymi miejscowymi agencjami turystycznymi sprzedawała wycieczki do Mińska z nieformalną obietnicą dostarczenia do granicy z bezpiecznym krajem UE. Okazało się, że to szybko chwyciło. Na Białoruś napłynęło kilka tysięcy z Bliskiego Wschodu, części udało się przeniknąć na Litwę, Łotwę czy do Polski. Szacuje się, że kilka tysięcy migrantów cały czas znajduje się na terenie przygranicznym po stronie białoruskiej, szukając możliwości wejścia na teren UE.

Powiedział pan, że to są wycieczki sprzedawane - więc ktoś musi sobie kupić tę możliwość dostania się na granicę Unii i próbę przedarcia się przez granicę. Ile to kosztuje?

Mamy bardzo rozbieżne szacunki, które najczęściej sięgają od kilku tysięcy dolarów do nawet 15 tysięcy - ta najwyższa suma pojawia się z obietnicą dostarczenia przez Białoruś do Niemiec. Trzeba też pamiętać, że ci nielegalni migranci nie zamierzają zostawać na Litwie, Łotwie czy w Polsce - ich celem są Niemcy, ewentualnie któryś z krajów skandynawskich. Na różnych forach w krajach bliskowschodnich pojawiają się ogłoszenia z taką obietnicą. Warto zwrócić uwagę, że polska straż graniczna w ostatnich dniach zatrzymuje nie tylko nielegalnych migrantów, którzy przekroczyli granicę z Białorusią, ale także przemytników. To są najczęściej ludzie, którzy mieszkają w którymś z krajów zachodnioeuropejskich, choć niekoniecznie mają obywatelstwa tych krajów. Podjeżdżają autami do granicy i czekają w umówionym miejscu na jakąś grupę. Dane niemieckie, opublikowane niedawno przez "Die Welt" pokazują, że prawie 300 Irakijczyków, którzy są już w Niemczech, przekroczyło granicę białorusko-unijną w sposób nielegalnych. Nie jest więc tak, że działalność służb granicznych polskich, łotewskich czy litewskich jest w pełni skuteczna.

Kim są ci ludzie? Na pewno wiemy, że oni musieli uzbierać pewną sumę pieniędzy - czy to są ludzie, którzy przed czymś uciekają, których do wyjazdu popycha strach o własne życie? Czy są zagrożeni w swoich krajach?

W znacznej większości są to osoby, które są migrantami ekonomicznymi, szukającymi lepszego życia w krajach zachodniej Europy. Najbardziej szczegółowe publikuje strona litewska. Tam wśród tych 4,2 tysięcy osób, które przeniknęły na teren Litwy i zostały zamknięte w ośrodkach dla cudzoziemców, dwie trzecie to Irakijczycy, najczęściej Kurdowie z irackim paszportem. Sytuacja ekonomiczna czy polityczna w Iraku jest dzisiaj stabilna. Nie ma tam wojny, nikt ich nie prześladuje, a zatem trudno uznać ich za uchodźców. Możemy mieć natomiast wątpliwości co do przyczyn migracji mieszkańców niektórych krajów Afryki, zatrzymanych przez Litwinów. Zapewne część z nich można uznać za uchodźców.  Uchodźcami są z pewnością Afgańczycy i Syryjczycy, według danych litewskich to odpowiednio 82 i 130 osób, które przeszły przez granicę z Białorusią.

Jakie są perspektywy zakończenia tego kryzysu? Czy na końcu jest jakiś cel, do którego dąży Łukaszenko, po którego osiągnięciu powie "skończyłem"?

Generalnym celem Łukaszenki jest stworzenie nam problemu.

I to się udało.

To mu się udało, najbardziej na Litwie, która była kluczowym celem. Litwini na początku sierpnia byli w stanie dość skutecznie zamknąć granice, także dlatego, że zmienili prawo, które teraz daje możliwość litewskim służbom cofania migrantów, którzy nielegalnie przekroczyli granice. To sprawiło, że zaczęli być oni kierowani przez Białorusinów na Łotwę, która wcześniej w niewielkim stopniu notowała nielegalne przekraczanie granicy, i do Polski. W skali Litwy, niewielkiego, niespełna 3-milionowego kraju, te ponad 4 tysiące osób, które przyjęli to jest znacząca liczba. W przypadku Polski mówimy o około 2 tys. osób, które zostały zatrzymane przez ostatnie 2 miesiące. Na tym etapie to, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej trudno nazywać kryzysem migracyjnym na wielką skalę i raczej nie zamieni się kryzys na wielką skalę. Dzięki działaniu  dyplomacji litewskiej i unijnej udało się w znaczący sposób ograniczyć loty z Bliskiego Wschodu, głównie z Iraku. Cały czas latają po 4 samoloty dziennie do Mińska ze Stambułu - i cześć pasażerów to nie tylko Białorusini, ale są wśród nich też migranci. Cały czas jest pytanie, czy grozi nam napływ uchodźców z Afganistanu. Wydaje mi się, że nie na dużą skalę. Droga lądowa jest bardzo długa i bardzo trudna. Są natomiast otwarte kanały lotnicze z niektórych krajów Azji Centralnej, przede wszystkim z Tadżykistanu latają samoloty do miast rosyjskich i do Mińska. Potencjalnie mogłoby więc dojść do napływu uchodźców afgańskich drogą lotniczą do tych dwóch państw, skąd mogliby być kierowani przez służby rosyjskie czy białoruskie na granice z UE.

Jak to, co się teraz dzieje na granicy, ma się do ćwiczeń Zapad 2021, które zaczną się za kilka dni?

Warto wiedzieć, że białorusko-rosyjskie ćwiczenia Zapad, które w kulminacyjnej fazie zaczną się 10 września, są największymi tego typu ćwiczeniami na kontynencie europejskim od prawie czterech dekad. To z jednej strony jest demonstracja rosyjskiej potęgi, militarne prężenie muskułów, rozpisane również na to, by zastraszyć opinię publiczną w Polsce i innych krajach UE NATO, zwłaszcza, że ćwiczenia będą prowadzone również w obwodach przygranicznych. Jest to nie tylko ćwiczenie stricte wojskowe, ale również operacja psychologiczna, która ma na celu wywołanie niepokoju w społeczeństwach państw unijnych. Mimo że manewry formalnie mają charakter defensywny, to de facto są ofensywne. Gdy nałożymy na to napiętą sytuację na granicy, gdzie mamy struktury siłowe, z jednej strony unijne, z drugiej strony białoruskie, które są bardzo blisko siebie, a napięcie jest znaczące, to pojawia się pytanie o możliwość jakiejś prowokacji. Sytuacja już jest napięta, a te ćwiczenia nie służą temu, by te niepokoje gasić, raczej jeszcze bardziej zaogniać.


Opracowanie: