Zgodnie z przepisami każda kolonia powinna zatrudnić swojego ratownika. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Dzieci wypoczywające nad morzem często nie mają odpowiedniej opieki - pisze "Polska The Times".

Duża grupa dzieci wchodzi nagle do wody. Są na kąpielisku strzeżonym. Pojawia się przedstawiciel Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratowniczego i pyta, czy grupa ma własnego ratownika. Przecież jesteśmy na plaży strzeżonej, po co? - słychać w odpowiedzi. A po chwili pada zdumione: Mamy jeszcze płacić za ratownika?!.

Takie sceny na Wybrzeżu nie należą tego lata do odosobnionych. Nadmorskie gminy lub inne instytucje opiekujące się plażami organizują kąpieliska i opłacają ratowników, aby strzegli bezpieczeństwa plażowiczów. Ale nie kolonistów.

Zgodnie bowiem z przepisami kolonie powinny mieć dodatkowo swoich ratowników, którzy pilnują dzieci wchodzących do wody. Mogą to być oczywiście WOPR-owcy stacjonujący na plażach, ale wezmą za do dodatkowe opłaty.

Niestety, organizatorzy kolonii albo oszczędzają, albo nie znają dokładnie zasad zorganizowanego wypoczynku nad wodą. Zdarza się zatem tak, że rezygnują z opieki ratowników i w ogóle kąpieli albo ryzykują, dopuszczając do kąpieli dzieci na plażach niestrzeżonych.