Gryzący dym i zapach spalenizny niemal codziennie pojawia się w oddanym niedawno do użytku Przylądku Nadziei we Wrocławiu. Mali pacjenci onkologicznej kliniki narzekają na nudności i bóle głowy. Dym dostaje się do środka z zewnątrz. Szpital wspólnie ze strażą miejską szuka truciciela.

Gryzący dym i zapach spalenizny niemal codziennie pojawia się w oddanym niedawno do użytku Przylądku Nadziei we Wrocławiu. Mali pacjenci onkologicznej kliniki narzekają na nudności i bóle głowy. Dym dostaje się do środka z zewnątrz. Szpital wspólnie ze strażą miejską szuka truciciela.
Jedno z pomieszczeń we wrocławskim Przylądku Nadziei /PAP/Aleksander Koźmiński /PAP

Zapach jest tak intensywny, że ciężko go znieść - przyznaje szefowa placówki, profesor Alicja Chybicka. Wczoraj rodzice wezwali straż pożarną. Na szczęście w powietrzu nie stwierdzono obecności substancji toksycznych. Pracownicy szpitala bezskutecznie szukali źródła dymu w okolicach szpitala. Pomóc ma im w tym straż miejska.

Zapach spalenizny w klinice przy ulicy Borowskiej pojawia się głównie wieczorami. Najgorzej jest na oddziale transplantacji szpiku. W tym miejscu nie można otwierać okien i drzwi, by wywietrzyć pomieszczenia. Powietrze jest tłoczone z zewnątrz za pomocą wentylacji i tą drogą dym dostaje się do środka.

Szpital zapewnia, że uciążliwy problem nie jest związany z ewentualną wadą  instalacji wentylacyjnej. Dym prawdopodobnie pochodzi z okolicznych domów lub działek. Dyrekcja placówki apeluje do okolicznych mieszkańców o pomoc w ustaleniu jego źródła. Jednocześnie klinika szuka filtrów, które pomogłyby w oczyszczeniu powietrza.

Nawet na korytarzu wisiał dym. To jest tak, jak by się położyło buzię nad ogniskiem w kierunku dymu - mówi profesor Chybicka. Dyrekcja placówki obawia się, że przy kolejnym incydencie w dymie mogą pojawić się niebezpieczne substancje.

(mn)