Donald Tusk już na polskiej ziemi. Wrócił ze Stanów Zjednoczonych tak, jak wyleciał, czyli rejsowym samolotem. Podróżujący tym samym samolotem pasażerowie, mimo że kontrola przed wylotem była bardziej drobiazgowa, z obecności premiera ma pokładzie byli zadowoleni.

Tym razem lot przebiegał spokojnie. Obyło się bez fałszywych alarmów bombowych i opóźnień. Maszyna wylądowała w Warszawie nawet przed czasem. Ucieszyło to zmęczonych długim lotem pasażerów. Wszyscy ci, z którymi reporterka RMF FM Agnieszka Milczarz rozmawiała na Okęciu, wyglądali na zadowolonych. Trudno się jednak dziwić, w końcu nie codziennie lata się z szefem rządu jednym samolotem. Byliśmy poinformowani, że leci z nami premier i było nam bardzo miło - powiedziała jedna z pasażerek.

Niektórzy odczuli jednak pewne różnice. Zauważyli np. że kontrola przed wylotem była bardziej drobiazgowa niż zwykle: Wszytsko prześwietlali. Wszyscy twierdzą, że to dlatego, że leciał z nami premier.

Po fałszywym alarmie bombowym premier nie zraził się do podróży rejsowymi liniami. Jak powiedziała reporterce RMF FM rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka, jeśli nie będzie takiej potrzeby, to nie przesiądzie się do rządowych maszyn.

Zwykli śmiertelnicy nie mieli jednak okazji zobaczyć premiera na Okęciu, ponieważ szef rządu razem ze swoimi współpracownikami wyjechał przez położone tuż obok lotnisko wojskowe.