Polska Słowacja 0:1. Trzecia porażka z rzędu na koniec eliminacji do mundialu. Na niemal pustym Stadionie Śląskim, przy temperaturze nieznacznie powyżej zera, na białej od śniegu murawie nasi piłkarze już w 3. minucie - po samobójczej bramce Seweryna Gancarczyka -porzucili marzenia o Afryce.

Smutny to był wieczór na Stadionie Śląskim. Bojkot kibiców protestujących przeciwko PZPN, fatalna gra reprezentacji w eliminacjach oraz zimowa aura sprawiły, że na obiekcie mogącym pomieścić ponad 47 tysięcy widzów pojawiło się około pięciu tysięcy. W tym gronie głośno dopingowała swoją drużynę grupa fanów (ok. 1300) ze Słowacji. Nieliczni polscy kibice wywiesili transparent z napisem "Chcemy dobra polskiej piłki. Polacy jesteśmy z wami", podkreślając w ten sposób, że protestują przeciwko PZPN, a nie reprezentacji.

Padający prawie cały dzień śnieg sprawił, że obie drużyny musiały walczyć w ekstremalnych warunkach. Organizatorzy chyba za późno włączyli urządzenie podgrzewające murawę, poza tym przy tak obfitych opadach trudno było liczyć na zieloną murawę.

Dziwny mecz rozpoczął się równie dziwnie. Już w trzeciej minucie nieatakowany przez nikogo Seweryn Gancarczyk kopnął piłkę do własnej bramki. Jerzy Dudek (powrót do kadry po ponad trzech latach) był bez szans.

Polacy nie załamali się takim obrotem sprawy tylko z uporem atakowali. Jan Mucha bronił jednak jak w transie. Dwukrotnie doprowadzał do rozpaczy Ireneusza Jelenia, broniąc jego silne uderzenia, raz zatrzymał Ludovica Obraniaka, a przy "bombie" Mariusza Lewandowskiego piłka zatrzymała się na spojeniu słupka z poprzeczką! Pomocnik Szachtara Donieck próbował też w 86. min, ale Mucha frunął do piłki, jakby odbicie ze śliskiej murawy nie sprawiało mu żadnego kłopotu.

W II połowie Słowacy bronili się w hokejowym stylu, wybijając na uwolnienie. Z akcją połowę przechodzili sporadycznie. W końcówce "Biało-czerwoni" nacierali tak mocno, że wisiał w powietrzu rewanż za ubiegłoroczną porażkę na Tehelnym Polu w Bratysławie, od której zaczęło się pikowanie w dół reprezentacji Polski.

Wtedy również prowadziliśmy 1:0 do 85. min, by chwilę później po koszmarnych błędach Artura Boruca i Dariusza Dudki stracić dwa gole. Sęk w tym, że w środę w Chorzowie Słowacy nie rozdali nam takich prezentów.

Był to ostatni mecz rozegrany na Śląskim. Stadion będzie teraz modernizowany