W kopalni "Krupiński" w Suszcu koło Pszczyny nie ustaje akcja ratownicza. Wieczorem przy ścianie wydobywczej zapalił się metan, rannych zostało 12 górników. Ośmiu już trafiło do szpitali, czterech nadal jest pod ziemią. Nad ranem w zagrożonym rejonie zaginęło dwóch ratowników. Wstrzymano wydobycie węgla w kopalni.

Z ratownikami nadal nie ma kontaktu. Zaginęli na odcinku między punktem ratowniczym a miejsce, gdzie jest czterech górników. Zagrożeniem w tym miejscu jest bardzo wysoka temperatura i trujące gazy. Ponadto widoczność na miejscu jest bardzo ograniczona.

Natomiast czterech górników jest w miejscu w miarę bezpiecznym. Schowali się w pobliżu tzw. lutniociągu, którym na dół tłoczone jest świeże powietrze.

Ratownicy kontaktują się z górnikami właśnie przez lutniociąg. Mają głowy wsadzone do tego lutniociągu, czyli oddychają świeżym powietrzem. Głosowe kontakty, bo te odległości na które dochodzą ratownicy, to są odległości 10, może 15 metrów, także głosowo się słyszą - mówi Wojciech Magiera wiceprezes Wyższego Urzędu Górniczego,

W tej chwili ratownicy rozciągają pod ziemią kolejny lutniociąg. Większa ilość powietrza powinna rozrzedzić gazy i obniżyć temperaturę, sięgającą 45 stopni Celsjusza. Ratownicy próbują obniżać temperaturę i rozrzedzać powietrze w wyrobiskach.

Jak dowiedział się reporter RMF FM życiu poparzonych górników nic nie zagraża. Marcin Buczek. Sześciu najciężej rannych górników trafiło do szpitala w Siemianowicach. Dwaj lżej ranni są w szpitalu w Jastrzębiu.

Akcja rozpoczęła się ok. godz. 20

Do zapalenia się metanu doszło przed godziną 20. na poziomie 820 metrów. W pobliżu były łącznie 32 osoby. 20 pracowników wyjechało po zdarzeniu na powierzchnię bez poważniejszych obrażeń. Siedmiu kolejnych rozwieziono krótko po wypadku do szpitali.

Do ostatnich pięciu rannych górników ratownicy zdołali dotrzeć ponad cztery godziny po zdarzeniu. W nocy trwały starania, by przetransportować ich na powierzchnię i do szpitali. Przed godziną trzecią do siemianowickiej oparzeniówki przewieziono jednego górnika z tej grupy, pozostałych - wobec trwającego pod ziemią pożaru - nie udawało się wydostać z zagrożonego rejonu.

W akcji ratunkowej uczestniczy na zmianę co najmniej dziesięć zastępów ratowników - sześć zastępów kopalnianych, dwa z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu Śląskim i dwa z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Działają w odciętym po wypadku od reszty kopalni rejonie.

Przed wypadkiem aparatura nie pokazywała podwyższonego stężenia metanu

Jak przekazał wiceprezes Wyższego Urzędu Górniczego Wojciech Magiera, wiadomo już, że pod ziemią - prócz zapłonu metanu, jak pierwotnie oceniano - doszło też do wybuchu tego gazu w tzw. zrobach, czyli miejscach po eksploatacji węgla, w czynnej ścianie wydobywczej. Jako że wybuch nie nastąpił w otwartej przestrzeni, miał ograniczony zasięg. Na razie nie wiadomo, co było jego bezpośrednią przyczyną.

Wygląda na to, że do wypadku doszło nagle. Wcześniej aparatura nie wykazywała m.in. podwyższonych stężeń gazów. Podobnie było z urządzeniami do pomiaru stężenia metanu.

Bardzo prawdopodobne jest to, ze już po zapaleniu się metanu zaczął się podziemny pożaru. Sam metan bowiem szybko się wypala. W tym rejonie nadal utrzymuje się gęsty dym.

Metan to bezbarwny i bezwonny gaz towarzyszący złożom węgla. Im głębiej, tym jest go więcej. Tylko w kilku polskich kopalniach węgla nie ma tego gazu. Około połowa złóż zaliczana jest do dwóch najwyższych kategorii zagrożenia. Związane są z nimi m.in. specjalne przepisy bezpieczeństwa - metan wybucha w stężeniach od 5 do 15 proc.

Do ostatniego zapłonu tego gazu, w którym nie zostali poszkodowani górnicy, doszło w połowie marca w katowickiej kopalni "Staszic". Ostatnia spowodowana wybuchem metanu katastrofa górnicza miała miejsce 18 września 2009 r. w ruchu "Śląsk" kopalni "Wujek". W dniu wypadku zginęło tam 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach.