Zaledwie 10 tysięcy osób wzięło udział w niedzielnym opozycyjnym "Marszu Wolności 3" na Białorusi. Organizatorzy zapwiadali, że na ulice Mińska wyjdzie kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów.

Demonstracja przebiegła nadzwyczaj spokojnie. Mimo że wokół miejsca rozpoczęcia marszu można było zaobserwować dziesiątki milicjantów, na jego trasie pojawiło się raptem dziesięciu mundurowych. Chociaż akcja miała zgodę władz miejskich, w szeregach demonstrantów kręciła się spora liczba tajniaków, których wskazywali korespondentowi PAP miejscowi dziennikarze. Wielu nagrywało przebieg akcji kamerami wideo. Szef Partii BNF (dawniej Białoruski Front Narodowy) Wincuk Wiaczorka powiedział, że liczba uczestników nie najistotniejsza. "Chodziło o zademonstrowanie sprzeciwu wobec wyborczej farsy, którą władze szykują na 15 października (tego dnia odbędą się na Białorusi wybory parlamentarne). Chcieliśmy namówić ludzi do bojkotu głosowania i mam nadzieję, że to się nam udało" -stwierdził.

Mimo zadowolenia organizatorów, część uczestników akcji rozchodziła się mocno rozczarowana. Ich zdaniem, pokojowe marsze niczego na Białorusi nie zmienią. Opozycjoniści odpierają te zarzuty. Mówią, że o ich sile i poparciu dla wyrażanego przez nich stanowiska zaświadczą akcje protestu zaplanowane na dwa najbliższe tygodnie. 8 października Marsze Wolności mają się odbyć w 23 największych białoruskich miastach. Ponadto planowany jest masowy protest w stolicy w przededniu wyborów parlamentarnych.Białoruska opozycja nie kryje, że wzoruje się w tej dziedzinie na Jugosławii, gdzie podobne demonstracje organizowane są jednocześnie w całym kraju.

Podczas mityngu kończącego "Marsz Wolności 3" organizatorzy zaapelowali, aby każdy obywatel, który nie godzi się z polityką obecnych władz i prezydenta, opowiedział o tym, co dzieje się w stolicy i panujących tu nastrojach, swojej rodzinie i znajomym spoza Mińska. W ten sposób ma powstać system obywatelskiej informacji, który byłby przeciwwagą dla państwowej propagandy.

00:00