Z Grzegorzem Jarzyną spotkaliśmy się w Teatrze Narodów w samym centrum Moskwy. Po pierwszej z dwóch zaplanowanych premier "Iwony, księżniczki Burgunda" Witolda Gombrowicza. Świetnie przyjętej przez publiczność. „Iwona” to opowieść o społeczeństwie, które ogranicza jednostkę. Polski reżyser z rosyjskimi aktorami pracował po raz pierwszy. Zrobili przejmujący spektakl o potrzebie buntu i potrzebie wolności. Mocno zabrzmiał ten przekaz. „Bunt pozwala nam mierzyć się z naszą niedoskonałością” – podkreśla w RMF FM Grzegorz Jarzyna. "Rosja jest w konflikcie zbrojnym. Unia się rozpada. Obserwuję też to, co dzieje się u nas. Ta sytuacja społeczno-polityczna przygnała mnie do Moskwy, by robić tu Gombrowicza" – mówi reżyser. I dodaje - "kultura to coś więcej niż polityka. Politycy mogą wprowadzać embarga, ale artyści muszą rozmawiać z ludźmi". Wcześniej Jarzyna zrealizował sztukę Gombrowicza w Krakowie i w Paryżu.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM: Co jest w tej historii frapującego, a może dla pana niepokojącego, że wraca pan do niej już trzeci raz?

Grzegorz Jarzyna: Ten dramat jest dla mnie wielowymiarowy. Z jednej strony kryje bardzo dużo prawdy o relacji z rodzicami, o tym, że pewne rzeczy, które są ukryte przez rodziców, ciągle są rozgrzebywane przez następne pokolenie. Ten rodzaj - jak to Gombrowicz nazywa - "intymnych grzechów", które są z pokolenia na pokolenie zakrywane. Trzeba wielkiego buntu, pracy nad sobą, żeby te grzechy wyłowić, wyciągnąć z siebie, a potem się z nimi zmierzyć. To jest jeden aspekt. Dlaczego robię w Rosji ten tekst? To, co dzieje się w ludzkim wnętrzu, dzieje się też w historiach społecznych, narodowych. Też zakrywamy siebie, podporządkowujemy siebie idei całości, temu, co mówione jest nam z zewnątrz. Nakładamy pewną maskę, przestajemy myśleć, zadowalamy się tym, co jest powszechnie dostępne na zewnątrz. Przykryte formą milczenia. Przyzwyczajamy się do tego, że tak ma być, bo tak wszyscy myślą. W tych czasach dobrze to widać i tekst Gombrowicza dobrze to wyciąga. Napisał go w 1938 roku, został opublikowany, kiedy były już napięcia przed drugą wojną światową. Teraz te napięcia podnoszą się w całej Europie. Taki spektakl może dać do myślenia publiczności moskiewskiej.


Jesteśmy w centrum Moskwy, w Teatrze Narodów. To bardzo prestiżowa scena, otwarta, lubiąca eksperymenty, zapraszająca fantastycznych twórców z całego świata. Teraz zaprosiła też pana. Jak to się stało, że razem zaczęliście pracować? To dla pana jest pierwsza praca z rosyjskimi aktorami

Przez lata miałem taką wstrzemięźliwość w stosunku do Rosji, oglądałem rosyjski teatr i miałem duży dystans. Ale sytuacja społeczno-polityczna, która się zdarzyła w ciągu ostatniego półtora roku - to, co dzieje się w Polsce, Rosja, która jest w konflikcie zbrojnym, rozpad Unii - to wszystko gnało mnie do tego, żeby tutaj, w tym momencie, teraz reżyserować. Nie na zasadzie, że politycy, ekonomiści powiedzieli, że jest embargo. Kultura jest czymś więcej niż polityką. My, ludzie kultury, artyści, powinniśmy przekraczać te granice, bariery, rozmawiać z ludźmi, a nie robić tak, jak chcą politycy. Świat jest uzależniony od propagandy i totalitarnego myślenia garstki ludzi, którzy chcą sobie podporządkować ten świat.

Myśli pan, że sztuka może być takim mostem?

Ja w to wierzę, inaczej nie robiłbym teatru. Dla mnie teatr jest pewnego rodzaju misją i wierzę, że po każdym takim spektaklu u ludzi pojawia się refleksja. To jest dobre, że  parę osób zacznie myśleć o tym i to analizować. Dlatego też działamy obrazami i muzyką, bo jako zespół pracujemy nad tym, żeby była w tym myśl i logika, intelektualna wartość, ale również, żeby oddziaływać na ludzi poprzez emocje i poprzez kategorie piękna.

Trzeci raz robi pan ten tekst, wcześniej w Starym Teatrze i w Paryżu. Za każdym razem jest pan w innym momencie życia. Ale też inaczej rozkłada pan akcenty. Czy teraz - dobrze czytam - rozłożył pan tak akcenty, by pokazać, że warto się buntować?

Tak, na pewno. Dla mnie bunt jest jakością samą w sobie. Bunt pozwala nam mierzyć się z naszą niedoskonałością. Dla mnie sukcesem nie jest wygrana, tylko wygraną już jest to, że my chcemy o tym mówić. Chcemy to analizować, chcemy być ludźmi, którzy są w wiecznym procesie. Dla mnie to jest podstawowa rzecz. Tak górnolotnie mówiąc, ważne są ostatnie słowa Gombrowicza "i tak wszyscy pomrzemy". Jaka to różnica, że Iwona teraz umarła? Wszyscy pomrzemy. Ważny jest ten proces i to, że nie możemy tego zmarnować. Tej możliwości mówienia i wyciągania z siebie i z innych - prawdy.

Chciałam pana jeszcze zapytać o współpracę z rosyjskimi aktorami. Jak oni odebrali ten tekst? Bo dla części z nich na pewno to była pierwsza lektura.

Rosyjski teatr ma ogromną tradycję. Ale oni nie znają tego typu tekstów. Dla nich to bardzo dziwny tekst. Dziwili się w ogóle, że to robimy.

Ale pięknie panu dziś zagrali.

Pięknie zagrali. To prawda. Zagrali właściwie tak, że się wzruszyłem się... Pracowało mi się z nimi świetnie. To całkiem inny system pracy. Totalnie zdyscyplinowani ludzie. Entuzjaści, wielcy entuzjaści teatru. Taka typowa rosyjska dusza, ale zdyscyplinowana. To już nie jest taka dusza "dostojewska", która gdzieś się tam rozmywa, dusza "czechowowska". On mogą nam dać dużo ludzkich emocji.

"Iwony, księżniczki Burgunda" Witolda Gombrowicza to wspólna produkcja moskiewskiego Teatru Narodów, TR Warszawa oraz Instytutu Adama Mickiewicza. Premiery w Moskwie zaplanowano na 10 i 11 października. Spektakl będzie można zobaczyć w Polsce najprawdopodobniej w przyszłym roku, choć data premiery nie jest jeszcze ustalona.


(mn)