"Eksponowanie krzyża w miejscach publicznych wchodzi w zakres dopuszczalnego uzewnętrzniania uczuć religijnych" - uznał warszawski sąd. Lewica się zmartwiła, prawica ucieszyła. Krzyż jak w Sejmie wisiał, tak wisieć będzie.

Mnie on szczególnie nie boli, ale wolałbym, by - tak jak ja nie demonstruję swego ateizmu, a ateizm walczący uważam za śmieszność - ludzie wierzący nosili swą wiarę w sercu, duszy i mózgu, a nie przybijali jej emblematy na ścianach. By - jeśli czują taka potrzebę - nosili krzyżyki na szyi i niekoniecznie uznawali, że bez krzyża w sali Sejmu, szkoły czy urzędu publicznego ich życie duchowe będzie gorsze.

***

Przypomniała o sobie posłanka Pawłowicz. "Ciągłe eksponowanie polskiej flagi łącznie z jakąś unijną szmatą obraża nasze symbole" - orzekła, co w dobie przeciągania Ukraińców na stronę Unii i wystąpień prezesa na Majdanie wydaje się dość ekstrawagancką opinią. PiS ostatnimi czasy postanowił ujednolicić i zdyscyplinować przekaz. Partyjne biuro prasowe decyduje kto, gdzie i z czym pójdzie do mediów. Casus posłanki Pawłowicz udowadnia, że wiele jest jeszcze na tym odcinku do zrobienia.

***

Przy okazji dziennikarskiej lustracji profesora Cieszewskiego ci sami, którzy uznają zawsze papiery lustracyjne za godne "zabetonowania", uznali je nagle za ciekawe, a ci sami, którzy szybko kwalifikują kogoś jako "kapusia" i "wtyczkę", podnieśli głosy oburzenia. Zapiski archiwalne na temat eksperta od brzozy są tak enigmatyczne, że żaden sąd lustracyjny nie uznałby na ich podstawie lustrowanego za tajnego współpracownika. A ja po raz kolejny zadałem sobie pytanie, czy naprawdę okazjonalna współpraca z SB, sprzed 30 czy 40 lat, powinna jeszcze odgrywać fundamentalne znaczenie w ocenach ludzi, którzy nie zamierzają pełnić kluczowych ról w państwie.

***

Ależ smętnie wyglądały prezydencko-PiS-owskie kontredanse wokół zaproszenia Jarosława Kaczyńskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Prezes dostał zaproszenie, ale się nie pojawił i wysłał zastępcę. Co stoi w jawnej sprzeczności z regulaminem prac RBN. Ale prezydent, wyrzuciwszy zastępcę, postanowił wspaniałomyślnie zaprosić prezesa na małe tete a tete.

Prezes znów nie chciał przyjść. I to już było grubym przekroczeniem granic polityczno-dyplomatycznej grzeczności. Bo można prezydenta nie kochać, ale jak zaprasza na spotkanie w cztery oczy, to wypadałoby jednak przyjść. A prezydentowi z kolei nie wypada pozwalać się tak traktować i uznawać, że afronty, jakich doznaje od głównej partii opozycyjnej, to coś, co można łatwo przełknąć i udać, że nic się nie stało.

***

Im bliżej było decyzji dotyczących OFE, tym bardziej cichły dyskusje i malało napięcie. Ostateczne głosowanie przeszło niemal bez echa, w czym duży udział miały wydarzenia na Ukrainie, które "przykryły" medialnie to, co działo się w Sejmie. We mnie też zmalało napięcie, gdy w dniu poprzedzającym głosowanie dostałem wyciąg z ZUS-u informujący mnie, jakąż to emeryturę dostanę za 24 lata. Bo uznałem, że - czy z OFE czy bez niego - i tak trzeba oszczędzać.

I kolejny raz pomyślałem sobie, że politycy powinni codziennie bić na alarm i ostrzegać Polaków, co oznacza "zdefiniowana składka". Bo wysokość emerytur dzisiejszych 30- i 40-latków postawi za kilkadziesiąt lat Polskę przed niewyobrażalnym problemem społecznym. A nikt jeszcze nie wyjawił mi pomysłu na to, jak ten problem będziemy wtedy rozwiązywać.