Cztery osoby trafiły do szpitala po drugim biegu święta San Fermin w Pampelunie. Na wąskie ulice miasta wypuszczane są byki, które gonią tłum ludzi spragnionych mocnych wrażeń. Żadnemu z poturbowanych wczoraj przez byki nie zagraża niebezpieczeństwo. Natomiast o życie wciąż walczą dwie osoby, zranione przez byki przedwczoraj.

Wczorajszy bieg byków trwał ponad 6 minut - trzykrotnie dłużej niż zazwyczaj. Zaczął się normalnie i bez niespodzianek. Do momentu aż byki i biegnący nie dotarli do zakrętu. Tam zwierzęta zaczęły się przewracać. Pierwsze trzy bez przeszkód dotarły do placu kończącego bieg. Na kolejne dwa trzeba było czekać. Jednak najwięcej problemów sprawił ostatni byk. Najpierw pobiegł w przeciwnym kierunku a potem próbował wziąć na rogi wszystkich, których spotkał na swojej drodze. Zdaniem komentatorów bieg był wyjątkowo niebezpieczny. Zakończył się jednak lekkimi obrażeniami mimo, że wzięło w nim udział co najmniej 4 tysiące osób. Na szczęście w Pampelunie przestał padać deszcz i osoby uciekające przed bykami nie ślizgały się na ulicach, tak jak to było wczoraj. Tylko podczas przedwczorajszej gonitwy rannych zostało tyle osób, ile w czasie całego ubiegłorocznego San Fermin.

Nie tylko byki w Pampelunie, ale także zwykle krowy mogą być groźne. Przekonał się o tym turysta w Austrii, który wybrał się na podmiejski spacer z psem. Kiedy przechodzili obok pastwiska pies zaczął ujadać na stado krów. Było ich tam około 16 sztuk. Krowy widać tego nie lubią, bo wszystkie co do sztuki zaczęły pogoń za psem. Kiedy mężczyzna stanął w obronie psa, rzuciły się na niego z rogami jak byki. Został dotkliwie pokłuty i stratowany. Odpędził je dopiero gospodarz, ale turystę trzeba było zabrać helikopterem do szpitala. Zdarzenie choć groźne dało powód do kolejnych żartów o burgenmańczykach, o których opowiada się w Austrii dowcipy. Mówi się np., że herb Burgenlandu to czarny orzeł na czarnym tle. Teraz się mówi, że w Burgenlandzie nawet krowa zgłupieje.

00:20