Między pojawieniem się dopalaczy na polskim rynku, a ostateczną (miejmy nadzieję) rozprawą z nimi – minęły dwa lata. Za dużo, zwłaszcza, że użyty w sobotę sposób był dostępny od dawna.

Do zdecydowanego działania przeciw dopalaczom administracja potrzebowała mocnego bodźca. Mimo że zabójcze właściwości dopalaczy znane były niemal od samego początku ich dystrybucji, państwo nie mogło sobie z nimi poradzić. Ani inspekcja handlowa, ani ministerstwo zdrowia, ani zmiany ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, ani wypowiadanie umów najmu – nie działało nic. Zadziałało dopiero nagromadzenie w bardzo krótkim czasie kilku przypadków ciężkich zatruć, a zapewne i śmierci.

Dopiero wtedy odnaleziono przepis ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej:

Art. 27. 1. W razie stwierdzenia naruszenia wymagań higienicznych i zdrowotnych, państwowy inspektor sanitarny nakazuje, w drodze decyzji, usunięcie w ustalonym terminie stwierdzonych uchybień.

2. Jeżeli naruszenie wymagań, o których mowa w ust. 1, spowodowało bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia ludzi, państwowy inspektor sanitarny nakazuje unieruchomienie zakładu pracy lub jego części (stanowiska pracy, maszyny lub innego urządzenia), zamknięcie obiektu użyteczności publicznej, wyłączenie z eksploatacji środka transportu, wycofanie z obrotu środka spożywczego, przedmiotu użytku, materiałów i wyrobów przeznaczonych do kontaktu z żywnością, kosmetyku lub innego wyrobu mogącego mieć wpływ na zdrowie ludzi albo podjęcie lub zaprzestanie innych działań; decyzje w tych sprawach podlegają natychmiastowemu wykonaniu.

Tak po prostu.

Ten sposób na rozprawienie się z dopalaczami można było zastosować już dawno.

Kilka poważnych zatruć, a być może śmierci wcześniej.