Po 11 września poczucie zagrożenia wzrosło nie tylko wśród Amerykanów. Gdy zamachy terrorystyczne z użyciem samolotów pasażerskich stały się rzeczywistością, rządy wielu państw zaczęły się zastanawiać, czy i w jaki sposób można ochronić ludność cywilną. Przypomniano sobie o schronach.

W Polsce kilka dni temu Główny Urząd Nadzoru Budowlanego zapowiedział kompleksową kontrolę schronów. Takiego przeglądu nie było w naszym kraju od wielu lat.

W Polsce schronów przeznaczonych dla cywilów jest około 7 tys., z tego 2,5 tys. znajduje się w zakładach przemysłowych tzw. specjalnej wrażliwości, czyli w hutach, zakładach chemicznych i zbrojeniowych. Oznacza to, że dla zwykłych zjadaczy chleba zostaje 4,5 tys. schronów, a to wystarczy jedynie dla nieco ponad 500 tys. osób (2,5 proc. mieszkańców Polski).

Część polskich schronów nie obroni nawet przed konwencjonalnym atakiem, natomiast chemicznego, biologicznego lub nuklearnego nie przetrwa właściwie żaden. Dodatkowym problemem jest bałagan w zarządzaniu schronami. Formalnie odpowiadają za nie wojewodowie. Wiele z nich wynajęto np. na magazyny lub kluby. Teoretycznie w ciągu kilku godzin od wezwania wojewody powinny być one doprowadzone do pierwotnego stanu, ale jak mówią urzędnicy to tylko teoria.

W Norwegii, Szwecji i Finlandii pełno jest drogowskazów kierujących do schronów. W czasie pokoju znajdują się tam centra sportowe. W Szwajcarii takie miejsca przygotowano także dla więźniów. W Danii pod ziemią może się schronić 47 proc. mieszkańców. W Pekinie za czasów Mao Zedonga zbudowano schrony dla 5 mln ludzi.

Pocieszające jest tylko to, że od budowania schronów odeszła już większość państw europejskich, ponieważ nikt nie spodziewa się frontalnego ataku. Z drugiej jednak strony, po 11 września wydaje się, że możliwe jest już właściwie wszystko.

07:15