Poruszyło mnie zdanie, wygłoszone wczoraj przez posła Marcina Przydacza. Stwierdził on w rozmowie w RMF FM, że Konstytucja nie zakazuje odesłania przez prezydenta ustawy budżetowej do Trybunału Konstytucyjnego, a co nie jest zakazane, jest dozwolone. Kiedy polityk mówi coś takiego, czasem kryje się za tym zapowiedź. Najwyraźniej jednak tym razem tak nie jest.

Niepokojąca możliwość?

Cytowana powyżej opinia mogłaby wywołać niepokój rządzących przez ukrytą za nią, domniemaną zapowiedzią rozwiązania parlamentu i rozpisania nowych wyborów. Spekulacje na ten temat obiegły prasę kilka tygodni temu przy okazji zawetowania przez Andrzeja Dudę ustawy okołobudżetowej, zawierającej 3 miliardy przeznaczone dla publicznych mediów. Ich powrót wydaje się jednak nieporozumieniem.

Nie tylko dlatego, że sam poseł Przydacz oświadczył właśnie w mediach społecznościowych: "nic takiego nie sugerowałem. Rozmowa dotyczyła tego, jakie Prezydent RP ma możliwości zgodnie z Konstytucją. Mówiłem też, że nie wiem co PAD zamierza zrobić". Rzecz także w tym, że ew. skierowanie budżetu do TK nikomu nie przynosi żadnej korzyści i niczego nie zmienia.

Budżet chroni parlament

Ustawa budżetowa to jedyny taki akt, którego prezydent nie może zawetować. Może go jedynie w ciągu 7 dni podpisać, albo - rzeczywiście - w wypadku podejrzenia niekonstytucyjności, przed podpisaniem skierować do Trybunału, który orzeka w tej sprawie nie później niż w ciągu 2 miesięcy.

Ta procedura jednak nie zmienia rzeczywistości: skrócenie kadencji Sejmu prezydent może zarządzić jedynie w wypadku, jeśli budżet nie zostanie mu przedłożony do podpisu w ciągu czterech miesięcy od dnia przedłożenia projektu Sejmowi. Ten termin upływa 29 stycznia.

Jak zaskarżyć?

Już samo zaskarżenie budżetu do Trybunału Konstytucyjnego byłoby trudne, nie tylko z powodów politycznych. Warto pamiętać, że w zdecydowanej części projekt został przygotowany przez poprzedni rząd, a gabinet Tuska jedynie wprowadził do niego zmiany.

Rzeczowo zaś budżet jest zestawem wpływów i wydatków państwa, opartych na szeregu innych ustaw, z których wynika. Zarzucenie niekonstytucyjności stanowiłoby więc podważenie ustaw, z których wynikają zapisane w budżecie sumy. Sporządzenie wniosku do TK i jego uzasadnienia wymagałoby wykonania gigantycznej pracy.

Jak ocenić i co dalej?

Równie, a może nawet bardziej pracochłonne byłoby też rozpatrzenie ew. prezydenckich zarzutów, i to zaledwie w ciągu dwóch miesięcy. Andrzej Duda mógłby zaskarżyć albo część ustawy, a więc jej poszczególne artykuły, albo - co znacznie mniej prawdopodobne - jej całość. 

Uznanie przez TK zaskarżenia całości wywoła potrzebę przygotowania nowego projektu, nie będzie jednak oznaczało, że projekt nie wpłynął w terminie. Stwierdzenie niekonstytucyjności tylko niektórych artykułów ustawy spowoduje wyłączenie ich działania. Bez nich jednak prezydent nadal będzie zobowiązany do podpisania budżetu, a rząd poradzi sobie, wprowadzając do budżetu zmiany, wykonujące wskazówki zawarte w wyroku Trybunału.

Wiele hałasu o nic

Na tym tle można się oczywiście spodziewać potężnej zawieruchy politycznej, szermierki prawników próbujących rozwikłać nigdy dotąd niespotykane uwarunkowania prawne itd. W ostateczności rządzący mogą też sięgnąć po argument niewłaściwego obsadzenia w orzekającym składzie TK tzw. sędziów-dublerów.

Planowi wydatków i działaniu państwa cały zabieg nie zagrozi, bo zgodnie z prawem wszystko będzie działać zgodnie z projektem.

Reasumując więc, pomysł kierowania budżetu do Trybunału nie jest rozsądny ani efektywny. Wszystko to jednak nie znaczy, że nie będzie realizowany. W końcu od dawna już żyjemy w szczególnych warunkach politycznych.