Choć nie uważam się za przystojnego faceta, nie zamierzam ubierać maski Guya Fawkesa, by pokazać światu, co mnie naprawdę wkurza. Do „Anonimowych” jest mi równie daleko jak do tych, którzy odmawiają im prawa głosu. Kim dla mnie są? Ani wichrzycielami, ani rewolucjonistami, ani nawet głosem pokolenia. To raczej frajerzy – w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Choć może nas to wkurzać, wkurzanie się nie jest dziś w modzie. Kojarzy się ze wszystkim, co najgorsze - roszczeniowością, pesymizmem czy nawet emocjonalną niedojrzałością (w końcu w dzieciństwie kochamy misie, a dorosłość budujemy na kompro-misie). Naturalne dla kilkulatka pytanie: "Dlaczego musi być właśnie tak?" przestajemy zadawać dość szybko, a każdy kolejny rocznik jeszcze przesuwa tę granicę. Co zrobić - w końcu jak się człowiek uprze, to może ograniczyć potrzeby życiowe do wielkiej pętli: laptop - smartfon - lodówka.

Gdzie się nie obejrzymy, mądre głowy przekonują nas do tego, że powinniśmy się zgadzać. W zasadzie nie wiadomo, dlaczego, ale przecież "zgoda buduje", jak mawiał pewien wąsaty pan latem roku pamiętnego. Nie kupujesz tej wersji? Prawdopodobnie jesteś faszystą, ekstremistą, anarchistą, onanistą albo nie daj Boże hokeistą. Patrzysz na świat przez brunatne okulary i dostrzegasz tylko czubek swojego bejsbola. Twoje hobby to histeryczne podpalanie Polski i rozpylanie sztucznych mgieł.

Czy w takim razie powinniśmy zagłaskać się aż do mdłości, zamiziać się na śmierć w radosnym poczuciu, że właśnie o to w życiu chodzi? Trudno uwierzyć, że ci, którzy nas do tego namawiają, sami wierzą w sens swoich słów. Poza tym, jakby nie patrzeć, historia jest po stronie tych wnerwionych. Postęp, nowoczesność i komfort zawdzięczamy w dużej mierze tym nerwusom, raptusom i niespokojnym duchom, którym nie podobało się, że jest jak jest, więc postanowili coś zmienić. Nazywano ich frajerami, wariatami, oskarżano o gwiazdorzenie i megalomanię. Nie byli łatwymi partnerami do rozmowy ani do współpracy. Ale się im chciało... Na przekór coraz szczelniej i bezczelniej otaczającej nas rzeczywistości.

Mimo dystansu i wszystkich różnic szanuję "Anonimowych" za to, że im też się chce - nawet jesienią, w deszczu, w tłumie, gdzie łatwo zostać sprowadzonym do roli bezmyślnego statysty. Życzę im entuzjazmu, który nie pryśnie po rozejściu się protestujących, ale zostanie na dłużej i pozwoli na choćby najmniejsze zmiany. "Nie podoba ci się? Idź i zrób lepiej, sam działaj, próbuj, sprawdzaj się" - powtarzały nasze mamy i babcie. Trudno o genialniejszą w swej prostocie radę dla wszystkich wkurzonych.

Zdrową porcję niezgody na to, jak jest, warto polubić, a nawet w sobie pielęgnować. Czasem wydaje się, że bez niej byłoby łatwiej, ale to tylko pozory. Ja boję się sytuacji, w której wszystko będzie mi zwisać i powiewać jak smętny sztandar na prowincjonalnym szkolnym apelu. Może jestem świrem, może jestem frajerem? Nie mnie oceniać. Choć nie ukrywam, że na niesłusznie zapomniane "Epitafium dla frajera" Jonasza Kofty chciałbym kiedyś zasłużyć:

"Bracie spod jednej anatemy
Żegnamy Cię i dziękujemy

Że Ci się chciało
Być zakałą
Gdy wystarczało
Głośno klaskać
Że Ci się chciało
Widzieć całość
Gdy wystarczała
Biała laska

Że Ci się chciało
Być tylko sobą
Zwyczajnie dobro od zła
Rozróżniać
Kiedy nikogo
Nie było obok
Tylko służalcza
Szepcząca próżnia

Że Ci się chciało..."