Brexit pokazuje, że zbyt duża władza jednych nad drugimi rodzi bunt. To ma daleko idące konsekwencje gospodarcze. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że to przekłada się także na rozwój kraju. Nawet naszego. Jeżeli chcemy, żeby następnych 25 lat oznaczało dla polskiej gospodarki rozwój, rząd musi oddać obywatelom dużą część posiadanej władzy.

Brexit pokazuje, że zbyt duża władza jednych nad drugimi rodzi bunt. To ma daleko idące konsekwencje gospodarcze. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że to przekłada się także na rozwój kraju. Nawet naszego. Jeżeli chcemy, żeby następnych 25 lat oznaczało dla polskiej gospodarki rozwój, rząd musi oddać obywatelom dużą część posiadanej władzy.
Zdj. ilustracyjne /PAP/Darek Delmanowicz /PAP

3 października 1990 roku.  Dochodzi do zjednoczenia Niemiec. To wydarzenie całkowicie zmienia układ sił w Europie. Stary kontynent żył wcześniej w cieniu zimnej wojny. Żelazną kurtyną zarządzali z jednej strony amerykanie, z drugiej coraz bardziej popadający w chaos Sowieci. Europa radziła sobie z tą sytuacją dzięki równowadze sił, wtedy dzielonej pomiędzy RFN, Francję, Wielką Brytanię, Włochy i Hiszpanię. To ich decyzje nadawały ton ówczesnej Europie.

Zjednoczenie Niemiec zburzyło ten europejski porządek. Dziś nie ma już mowy o równowadze sił. Niemieckie PKB to aż jedna piąta PKB całej Unii Europejskiej. PKB Niemiec to także niemal jedna trzecia gospodarki całej Strefy Euro.  Nie dziwne więc, że dla głównych organów decyzyjnych Unii Europejskiej i Strefy Euro sytuacja Niemiec jest najważniejsza.

Hiszpańska lekcja


1 stycznia 1999 roku. Strefa Euro staje się faktem. 11 krajów prowadza u siebie wspólną europejską walutę. W tym Niemcy oraz Hiszpania, która pierwsza pada ofiarą nadmiernej potęgi Niemców. Gdy Hiszpania wstąpiła do Strefy Euro, tamtejsze firmy i obywatele dostali dostęp do tanich kredytów. Znacznie tańszych niż za czasów hiszpańskiej pesety. To była zasługa zrównania stóp procentowych w całym eurolandzie.

Hiszpanie byli tym zachwyceni. Budowali nowe domy, gospodarka rosła w bardzo szybkim tempie. Aż za szybkim. Gospodarka zaczęła się przegrzewać. Hiszpanie potrzebowali wtedy przykręcenia kredytowego kurka poprzez podniesienie stóp procentowych. Niestety. Dla Europejskiego Banku Centralnego, który te stopy ustalał, od Hiszpanii ważniejsze były wtedy potężne Niemcy, akurat przeżywające gorszy moment. EBC utrzymywał więc niskie stopy, coraz mocniej rozkręcając kredytowy boom i ceny nieruchomości w Hiszpanii. Gdy ten balon pękł, Hiszpanie zaliczyli twarde lądowanie.

Hiszpania znalazła się w recesji. Bezrobocie przekroczyło 25 procent, a bezrobocie wśród młodych 50 procent. Rząd w Madrycie przeprowadzał jedno zaciskanie pasa za drugim. A wszystko dlatego, że Niemcom nie można było zrobić krzywdy. Bo były zbyt potężne.

Ten problem dostrzegli także Brytyjczycy. Zrozumieli, że ich zdanie w Europie nie ma mocy wiążącej. O wyniku referendum brexitowego nie przesądzili wcale imigranci. Przesądził brak mocy ich głosu.

Polska lekcja

25 października 2015 roku. Polacy idą do urn w wyborach parlamentarnych. Pierwszy raz w historii jedna partia zdobywa samodzielną większość. Prawo i Sprawiedliwość zdobyło 37,58 procent głosów zapewniając sobie większość miejsc w Sejmie. PiS niósł na sztandarach sprzeciw wobec elit ostatniego ćwierćwiecza i - jak sam to określał "dobrą zmianę". Partia wygrała, choć poprzednicy zostawili po sobie coraz szybciej kręcącą się gospodarkę i radykalny wzrost płacy minimalnej. I to pomimo kryzysu, który określił większość 8-letnich rządów Platformy Obywatelskiej.

PO popełniła jednak jeden duży błąd. Nie słuchała obywateli. Miały być niższe podatki, wyższe emerytury - coś co obiecuje każda partia. Oczywiście, większość tych planów przekreślił kryzys 2008 roku. Platforma nie potrafiła tego jednak wystarczająco mocno wyjaśnić ludziom. Gdy PO stała się pierwszą w historii partią, która wygrała drugą kadencję rządzenia, w rządzie zaczęła się erozja. Wewnętrzne konflikty zamknęły władzę w wieży z kości słoniowej. Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku jeszcze mocniej zepchnęły obie strony sporu publicznego w okopy. Obywatele stracili wpływ na władzę.

Po co nam obywatele

Ekonomia i socjologia rozróżniają dwa pojęcia: kapitał ludzki i kapitał społeczny. Często o nich słyszymy i czytamy. Nie wszyscy jednak dobrze je rozumieją. Kapitał ludzki, brzydko mówiąc, to nasze ręce do pracy. To ilu nas jest i jakie mamy wykształcenie. Czyli ile jesteśmy w stanie wypracować. To bardzo popularny miernik. Często powracający w dyskusji o wieku emerytalnym. Jednak kapitał ludzki, kiedyś był nazywany siłą roboczą. Grupą, która wymaga szefów. Ludźmi, którym trzeba mówić co mają robić, którzy działają w ściśle określonych przez władzę ramach. Pracujecie tak i tak. Wydajecie pieniądze tak i tak. Koniec. Kapitał ludzki można nazwać nieco bardziej zaawansowaną wersją Homo Sovieticus.

Kapitał społeczny, to natomiast kapitał ludzki plus jego właściwości. Ten społeczny mózg jest wobec władzy centralnej bardzo słabo rozwinięty. Bo i władza nie angażuje obywateli. Jako społeczeństwo jesteśmy przekonani, że państwo nas okrada. To co potrącane nam jest z pensji, uznajemy za pieniądze stracone. Okradają nas zabierając nam podatek dochodowy, bo politycy wydają go na luksusowe kolacje, okradają nas zabierając składkę na ZUS, bo przecież emerytury będą mizerne, okradają nas także pobierając składkę zdrowotną, bo kolejki w służbie zdrowia czasem można liczyć w dziesięcioleciach. Państwa nie lubimy. Dla wielu sportem narodowym jest unikanie płacenia podatków. Naturalne jest, że gdy wynajmujemy komuś mieszkanie, to robimy to bez podatku. Gdy trzeba wyremontować dom, to oczywistym jest, że budowlańcowi płacimy do ręki, bez podatku, bo będzie taniej. Kapitał społeczny w relacjach obywatel - państwo ma wartość niewielką. I nic nie zapowiada zmiany tego stanu rzeczy.

Jest jednak taki obszar życia publicznego, w którym kapitał społeczny działa. W tym, który nas dotyczy. Lubimy płacić na rzeczy, na które mamy wpływ. Gdy co roku wypełniamy zeznanie podatkowe, to dla większości z nas jest już naturalne, że wskazujemy tam Organizację Pożytku Publicznego, której przekażemy jeden procent naszego podatku. Chcemy pomóc cierpiącym na konkretną chorobę? Proszę bardzo. Chcemy wesprzeć zwierzęta? Żaden problem. Lokalną bibliotekę? Tak samo. Doskonale to widać także przy budżecie partycypacyjnym, na przykład w Warszawie.

Kapitał społeczny jest bardzo widoczny także w naszej okolicy. Chociażby w szkołach. Rodzice żywo dyskutują o tym, co mają robić ich dzieci. Gdzie maja pojechać na wycieczkę. Na co wydać dodatkowe pieniądze. Tu to działa. Nawet chcemy wydawać więcej.

Kto nami rządzi

Zróbmy sobie przerwę od czytania. Wyjrzyjmy przez okno. Kto odpowiada za to co tam widzimy? Większą drogę zapewne wybudowała nam Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Za wszelkie rury i kable biegnące obok tej drogi odpowiada też władza centralna.

Ale co ma wpływ na jakość naszego życia? Na przykład okoliczna szkoła albo przedszkole. To już organizuje nasza gmina lub osiedle. Mamy ładne podwórka z drzewami? Tak samo. Chcemy plac zabaw dla dziecka? Wiemy do kogo iść. Brakuje oświetlenia na osiedlu? Znamy adres, pod który możemy wysyłać protest. Szpital i przychodnia? To też zazwyczaj władza samorządowa. To nas interesuje, na to mamy wpływ. I tu możemy działać. Tu kapitał społeczny potrafi się aktywizować. Jeżeli zrobimy komuś awanturę, to mamy szansę zostać wysłuchani. Tu nasz głos się liczy. Dla władzy centralnej nie.

Rządzie, oddaj władzę

Mateusz Morawiecki przedstawił niedawno założenia swojego wielkiego planu rozwojowego. Wicepremier chce aktywizować ludzi. Czerpać z kapitału społecznego dla rozwoju Polski. Nic z tego nie wyjdzie, jeżeli za partnera będzie miał ludzi, którzy są przekonani, że rząd ich okrada. Jeżeli chce osiągnąć sukces, musi rozmawiać z ludźmi, którzy mu ufają. Jak? Oddając im część władzy.

Ludziom zależy na spokoju finansowym, bezpieczeństwie, komforcie życia, wykształceniu dzieci i zdrowiu. To pierwsze, czyli finanse to kwestia rozmów pracownika z szefem oraz podatków. Na resztę możemy mieć jednak bezpośredni wpływ.

Dziś za nasze bezpieczeństwo odpowiada Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. To ono decyduje, ilu policjantów i jak patroluje nasze ulice. Rząd dopiero teraz chce aktywizować dzielnicowych, którzy mają być twarzami policji na danym rejonie. To jednak tylko pracownicy. Obywatele nie mają na to wpływu. Można, wraz wyborami samorządowymi, prowadzić wybory lokalnych komendantów policji. Tych na poziomie dzielnicy. Dzięki temu będzie można rozliczać mundurowych, a ludzie będą czuć komfort wiedząc, że to oni wybrali człowieka, która odpowiada za bezpieczeństwo ich dzieci na ulicy albo bezpieczny parking ich samochodu.

Tak samo szkoły. Dlaczego to nie rodzice wybierają dyrektora szkoły w bezpośrednim głosowaniu? Dzięki temu to rodzice mogliby wybierać jak będą wydawane ich pieniądze i jak uczone dzieci.  Warto przemyśleć scedowanie większej władzy na obywateli. Dzięki temu poczują się partnerami. Ato bezpośrednio przekłada się na gospodarkę.

W październiku 2012 roku amerykańska organizacja CIRCLE (the Center for Information and Research on Civic Learning and Engagement) sprawdziła, na przykładzie Stanów Zjednoczonych, jak zaangażowanie społeczne przekłada się na bezrobocie.

Okazało się, że większość stanów z najniższym bezrobociem to właśnie stany z najwyższym odsetkiem zaangażowania społecznego.

I tak na przykład:

- Każdy jeden punkt procentowy większego uczestnictwa we współpracy z sąsiadami i wspólnego dbania o otoczenie, zmniejsza w danej społeczności bezrobocie średnio o 0,25 punktu procentowego;

- Każdy jeden punkt procentowy więcej regularnego uczestnictwa w publicznych spotkaniach, zmniejsza bezrobocie niższe o 0,24 punktu procentowego;

- Każdy jeden punkt procentowy udziału w wolontariacie, to 0,19 punktu procentowego bezrobocia.

Zaangażowanie społeczne ma więc wpływ na gospodarkę. Tak samo na chęć płacenia podatków i uczestniczenia w rozwoju państwa. Jeżeli mamy być bogaci, to musimy to robić wspólnie i budować społeczności. W nich trudniej także o wzajemne oszukiwanie się. Na przykład na umowach śmieciowych. Do tego jednak rząd musi oddać część swojej władzy. I nie popełniać grzechu nadmiernej władzy. I to jest wyzwanie na najbliższych 25 lat.