Mimo wcześniejszych zapowiedzi liderzy Unii Europejskiej nie skrytykowali prezydenta Rosji za mieszanie się w wewnętrzne sprawy Ukrainy. Pozwolono mu odgrywać rolę demokraty i Europejczyka. Co więcej, ustalono, że będą wspólne unijno-rosyjskie konsultacje ekspertów w sprawie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą i krajami Partnerstwa Wschodniego.

Dzień przed unijnym szczytem dyplomaci zapewniali, że przedstawią Władimirowi Putinowi twarde warunki ws. Ukrainy. Unia Europejska miała mu wytknąć nie tylko naciski na Kijów w sprawie umowy stowarzyszeniowej, ale przede wszystkim przywołać prezydenta Rosji do porządku w kwestiach handlowych.

UE traci miliony euro, bo Rosja wprowadza różnego rodzaju bariery w handlu, niezgodne z zasadami Światowej Organizacji Handlu, której przecież jest członkiem. Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy bezceremonialnie nawet przyznał, że nie poruszono szczegółowo sprawy nieprzestrzegania przez Rosję praw człowieka. 

Natomiast kwestia konsultacji z Rosją w sprawie umów stowarzyszeniowych wyglądała prawie jak przyzwolenie na podział na strefy wpływów. Oficjalnie chodziło o wyjaśnianie jakie konsekwencje dla rosyjskiej gospodarki będą miały umowy. Można więc postawić pytanie czy Unia Europejska dała właśnie Moskwie prawo wglądu w sprawy dotyczące Ukrainy i innych krajów, które szukają zbliżenia z Unią?

Rosja dzięki takim konsultacjom może opóźniać rozmowy z państwami, które jak np. Mołdawia są już gotowe do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią. To tak, jakby UE przystała na to, że bez zgody Rosji nie może zawierać umów z krajami byłego ZSRR. A to oznaczałoby zgodę Unii na imperialistyczne ciągoty Moskwy. Nie bardzo wiem, co Unia zyskała na rozmowach z Putinem, ale wiem co straciła -  swoją twarz.