Sytuacja w sprawie porozumienia między KE a Polską w kwestii praworządności wygląda źle. "Porozumienie idzie pod wodę"- przyznał jeden z moich rozmówców. Frans Timmermans, na początku tygodnia, mocno pokłócił się o stanowisko wobec Polski z otoczeniem szefa KE Jean Claude Jucnkera. Według jednego z moich rozmówców, miał nawet zagrozić swoją dymisją. "Dyskusja wyglądała bardzo brzydko" - przyznał mój rozmówca w KE.

Jean Claude Juncker na środowym spotkaniu komisarzy (gdy odwołano dyskusję nt. Polski) próbował łagodzić sytuację. Miał powiedzieć, że "liczy na dalsze ustępstwa ze strony Polski" i na to, że "Frans poprowadzi sprawę we właściwym kierunku". Timmermans znowu poczuł, że może działać. Przeszedł więc do kontrataku. Podjął działania zmierzające do przyśpieszenia postępowania wobec Warszawy, zarówno w Radzie UE (wniosek o wysłuchanie Polski) jak i w Parlamencie Europejskim (uzgodnił z większością PE, że w środę odbędzie się debata w sprawie Polski). Nieoficjalnie mówi się także w KE, że "skrzydeł" dodały mu apele opozycji  i europejskich chadeków w sprawie Sądu Najwyższego.

Jeden z moich rozmówców w KE uważa, że wciąż kwestią jest "cena Timmermansa", czyli "co Juncker może mu dać, żeby odpuścił". Inni uważają natomiast "że Juncker już niewiele może dać Timmermansowi, bo on już gra o stanowisko w przyszłej komisji".  Zresztą od tego momentu, gdy otrzymał wstępną obietnicę Hagi, że może być kandydatem na komisarza (premier Rutte miałby w ten sposób załatwić sprawę sporów o to stanowisko między koalicjantami), bardzo zaostrzył swój ton. Ponadto, gdyby zamknął sprawę z Polską na obecnych zasadach, to PE by go krytykował za "brudny kompromis" z Warszawą. "W tym sensie nie chodzi mu tylko o ideały europejskie, ale także o karierę osobistą" - przyznaje mój rozmówca w KE.

Emocjonalny i nieprzewidywalny?

Debata z Timmermansem w  PE bardzo negatywne wpłynie na jakąkolwiek możliwości łagodnego załatwienie sprawy. Timmemrans, gdy mówi wobec takiego forum jak PE, staje się bardziej emocjonalny i mniej przewidywalny. A to co powie w PE będzie odniesieniem do dalszych rozmów z Polską. W dodatku - od większości PE - a więc od chadeków, socjalistów i liberałów słyszy słowa wsparcia i zachęty, żeby nie zgadzać się na żadne "zgniłe kompromisy", tylko trzymać się ścisłe - rekomendacji z grudnia 2017 roku.

Eurodeputowani chadecji (należy do niej PO) będą apelować do KE, aby skierowała ustawę o Sądzie Najwyższym do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Sprawa wydaje się jednak - mocno spóźniona. Na początku lipca wchodzą w życie przepisy, które oznaczają "czystkę" w SN, bo mija termin, kiedy sędziowie, którzy nie poprosili o możliwość kontynuowania pracy powyżej 65 roku życia - automatycznie przejdą na emeryturę. Zmiany te będą praktycznie nieodwracalne.

Parlament Europejski będzie podbijać stawkę. A to oznacza usztywnienie stanowiska KE. Wynik debaty w PE będzie dla Timmemransa "przepustką" do tego, aby  rozpocząć procedurę art.7 w Radzie, a więc doprowadzić do "wysłuchania" Polski. Możliwe, że będzie jeszcze zabiegać o rozmowy z Warszawą, żeby mieć argument, że "wszystkiego próbował". Już jednak słychać, że pod taką presją i bez jakiegokolwiek ruchu ze strony KE - Polska nie pójdzie na dalsze ustępstwa.

Topnieją więc szanse na kompromis i normalizację w stosunkach z KE. Niektórzy zarówno w KE jak i w Polsce - zaczynają się zastanawiać, czy czas na zawarcie porozumienia nie został zaprzepaszczony. "Może trzeba było sprawę zamknąć w kwietniu? " - zastanawia się jeden z moich rozmówców. Przekroczenie tego terminu oznacza, że weszliśmy już w logikę kampanii wyborczej PE i sporów o unijne pieniądze. Dodatkowo, w całej sprawie, do głosu będą dochodzić interesy partyjne, osobiste i narodowe.

(ug)