Gdyby polski premier powiedział wczoraj na szczycie UE "tak", to z pewnością byłby już szefem Rady Europejskiej. Jego główną promotorką jest oczywiście Angela Merkel, do czego trochę niewygodnie mu się przyznać. Namawiało go jednak wczoraj także wielu innych przywódców UE.

Po raz pierwszy polski premier nie mówi już stanowczo "nie". Co się zmieniło? Jego szanse okazały się realne, bo jego osoba bardzo pasuje do europejskiej układanki. Należy do frakcji chadeckiej, jest z kraju Europy Środkowo-Wschodniej, ma doświadczenie w sprawach europejskich - wymienia jeden z moich rozmówców w Brukseli.  Poza Brytyjczykami, nikt już nie wymawia Tuskowi słabej znajomości angielskiego. Obok duńskiej premier był najczęściej wymienianym kandydatem.

Do tej pory Tusk mówił jednak zdecydowane "nie" ze względu na sytuację w kraju. Premier obawia się, że jego odejście do Brukseli osłabiłoby Platformę przed wyborami i byłoby interpretowane jako ucieczka z tonącego statku. Moja nieobecność dzisiaj skomplikowałaby sytuację w kraju - mówi premier Tusk. Kluczowe jest słowo "dzisiaj", bo czas gra na jego korzyść. Kolejny szczyt dopiero 30 sierpnia. Premier tłumaczy także, że nie mówi stanowczo "nie", bo daje mu to większą siłę przetargową w europejskiej grze o stanowiska. W procesie negocjacji wolę trzymać w zapasie każdy wariant, po to, żeby Polska mogła uzyskać maksimum - twierdzi. Tusk, pozostając kandydatem na szefa Rady Europejskiej, może nadal grać o ważną tekę komisarza. Nie mógłby, gdyby nadal zabiegał o stanowisko szefa dyplomacji dla Sikorskiego, bo kraj który ma szefa dyplomacji, nie ma już "zwykłego" komisarza. Jednak Sikorski nie ma już żadnych szans na to stanowisko, bo… nie jest kobietą i nie jest socjalistą. A taki wymóg postawił i Paryż i Berlin.

Tusk chciałby jedną z trzech ważnych tek dla polskiego komisarza: ds. energii, konkurencji lub rynku wewnętrznego. I wymienia dwa nazwiska: Sikorski i Huebner. Zapowiada jednak, że sprawę musi jeszcze przemyśleć. Z wypowiedzi premiera można wywnioskować, że najbardziej realna dla Polski jest teka komisarza ds. rynku wewnętrznego. Według premiera o tekę ds. energii może być trudno, bo nasz kandydat może nie zdoła przekonać do swoich racji eurodeputowanych (Parlament Europejski nie popiera np. polskiego stanowiska w sprawie polityki klimatycznej). Natomiast teka do spraw konkurencji - zadaniem wielu w Brukseli - należy się krajom bardziej rozwiniętym gospodarczo.

Trudno oczywiście wywnioskować, czy premier "nie mówi nie" tylko ze względów taktycznych, czy może zaczyna mieć już większą ochotę na posadę w Brukseli po tym, jak namawiali go do tego europejscy koledzy. Wyraźnie promieniał, gdy unijni politycy od Martina Schulza, Catherine Ashton po Angelę Merkel poklepywali go po plecach. Trzeba także uczciwie przyznać, że od wejścia Polski do Unii to pierwsza oferta tak poważnego stanowiska dla Polski.