Motto:
noszę na sobie resztki dni tygodnia
całe dłonie mam w błocie
przeklęte bagno codzienności

palcami subtelnie
wplatam pomiędzy zdania
ścięte w wyobraźni głowy
co powiedzą teraz
przechodzący nieistotnie ludzie
szanowni państwo
nie mają już którędy kłamać


Maria Goniewicz "Wyrazy irytacji"

Mieli ze sobą plecak z nożami, rękawiczkami i zapasowymi ubraniami - kolejny raz czytam to suche, "techniczne" zdanie z agencyjnego opisu zbrodni dokonanej przez 18-letniego Kamila N. i 19-letniej Zuzanny M. Makabryczne zeszłoroczne zdarzenie w domu w Rakowiskach znów stało się tematem dnia w mediach. Powodem jest akt oskarżenia skierowany do sądu przez Prokuraturę Okręgową w Lublinie. Do bestialskiego czynu doszło w nocy z 12 na 13 grudnia. Kamil wraz  ze swoją dziewczyną Zuzanną zadał rodzicom po kilkadziesiąt ciosów trzema nożami. Jego 48-letni ojciec -Jerzy- był pułkownikiem Straży Granicznej,  42-letnia matka - Agnieszka - nauczycielką. 

Obiektywny styl dziennikarskich depesz jest uznawany często za idealną metodę relacjonowania sytuacji, które przerastają ludzkie wyobrażenie. Im mniej emocji, tym lepiej - radzą doświadczeni reportażyści. Czasem nawet przekładają te swoje ogólne porady na konkretne wskazówki gramatyczne: lepiej nie nadużywać przymiotników, one bowiem niosą największe niebezpieczeństwo popadnięcia w uczuciowy kicz. Rzeczowniki są raczej neutralne, dają klarowny obraz. Czasowniki za to budują dynamizm. Ja jednak pragnę zerwać z klasyczną ars poetica dla poprawnych blogerów. Mam tu przed sobą inny cel niż schlebianie  gustom jurorów rozdających nagrody w imieniu Salonu.              

Rytuały wymagają innych form opisu niż klasyczne dziennikarskie gatunki. A jestem przekonany, że w przypadku krwawej jatki w Rakowiskach mieliśmy do czynienia z ewidentnym hołdem ku czci Złego Ducha. Mógłbym się tu postarać tę śmiałą i arbitralną hipotezę udowodnić, dokonać na przykład antropologicznej egzegezy szczególnego czasu, w którym dokonano okrutnej ofiary. Noc z dwunastego na trzynasty grudnia jest bowiem w ludowej katolickiej tradycji wigilią Dnia Św. Łucji, kiedy cały świat jest najbardziej narażony na działanie Szatana i jego sług. Takich informacji nie znajdziecie w oficjalnych relacjach reporterskich i agencyjnych depeszach. Dlatego sięgam po inne źródła.  

Demon niejedno ma imię. W utworze grupy "Armia" poświęconym tej wyjątkowej dobie w roku, Piekielna Moc mogłaby nosić imię "Pustota": Pustynia śpi, zabija świat/ Pustynia śpi, zabija świat/ Jak cicho obok nas, jak cicho tu i tam/ I niemy krzyk, gdy serce drży/ W zimową noc niech nie wie nic Zły/ Zły Zły Zły Zły Zły Zły Zły Zły. Lider "Armii" Tomasz Budzyński wraz z kolegami z zespołu dokonuje jak gdyby punkowego egzorcyzmu. Trzeba jednak pamiętać, że to jedynie porównanie do prawdziwego wypędzania piekielnych sił, którego może dokonać wyłącznie powołany do tego katolicki kapłan. Jeżeli nie stoi za tym "obrzędem" autorytet świętego Kościoła, można mówić tylko o artystycznej inspiracji.

Kreacja inspirowana religijnie może być zresztą również gnostycką uzurpacją, gdy twórca mieni się Twórcą, kiedy poczuje boską iskrę w swojej człowieczej naturze. Notabene najsłynniejszy w Polsce badacz gnostycyzmu Jerzy Prokopiuk dostrzegł w utworach "Armii" motywy i symbolikę manichejską. Usłyszał w nich wrzask świata, o którym mówili gnostycy starożytni. Wrzask ten ma zagłuszyć wołanie duszy ludzkiej uwięzionej w materii - jest to wrzask żyjących w niej demonów. Ale nie tylko - dodawał - do wrzasku tego dołącza się także człowiek. Dołącza się on swoim krzykiem - krzykiem rozpaczy i wołania o pomoc. Duchowa istota człowieka spętana w złej materialności,  brudnym ciele, błaga o wyzwolenie?      

Utwory publikowane przez Zuzannę M. pod pseudonimem "Maria Goniewicz" pełne są takiej symboliki. W jednym z wierszy, które jak ślady duchowej zbrodni pozostały w Sieci czytam: mam błąd wpisany/w akt urodzenia/żyję. Zastanawiam się, dlaczego syndrom opętania objawia się tak często w języku w postaci starych dualistycznych idei od wieków rywalizujących z chrześcijaństwem, tak jednoznacznym w sprawie Zła. Dla chrześcijanina - ludzkie życie jest dobrem najwyższym, więc trzeba je chronić, natomiast człowiek ma Pana Boga nad sobą, więc sam nie może ubóstwiać ani swego człowieczeństwa, ani ogólnie - ludzkości. Manichejczycy zawsze się temu sprzeciwiali.

Członkowie tej sekty wierzyli, że człowiek ma w sobie boską światłość i demoniczną ciemność. Jest 'dwu-duszny', że użyję tego neologizmu. Prokreacja jest zła, bo złem jest ciało, najlepiej, więc żeby dziecko nie rodziło się wcale, nie przybierało cielesnej postaci i żyło jako eon. Człowiek, który miał nieszczęście się narodzić, mógł jednak dokonać samo-zbawienia: uwolnić swą duszę z ciemności do światła, między innymi poprzez Poznanie czyli Gnozę. Wirtualna kreacja Zuzanny N. czyli internetowy byt, poetycki awatar "Maria Goniewicz" to według mnie współczesny przejaw tej groźnej odwiecznej herezji. Amerykanin Erik Davis określił cały ten tajemniczy nurt mianem "tech-gnozy".           

Zbrodnia w historii była już analizowana z punktu widzenia estetycznego, jakkolwiek szokująco by to brzmiało. Angielski skandalista Thomas De Quincey pisał w słynnym utworze "O morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych": Ludzie zaczynają dostrzegać, że wyrafinowane morderstwo pod względem kompozycji potrzebuje czegoś więcej niż tylko dwóch durni: zabijającego i zabijanego, a także noża, sakiewki oraz ciemnego zaułka. Panowie, za nieodzowne przedsięwzięcia w tej dziedzinie uważa się obecnie sporządzenie projektu ogólnego, rozplanowanie usytuowania poszczególnych osób, rozmieszczenie świateł i cieni, nastrój poetycki i grę uczuć. Był rok 1827.

Cały wiek i dekady upłynęły od tamtych rozważań romantycznego prowokatora z Wysp Brytyjskich, raczącego się laudanum, czyli roztworem opium i oto mamy współczesną wersję tamtych wizji w wydaniu prowincjonalnym: parę młodych Polaków, autorów i wykonawców mocno uteatralizowanego zbrodniczego spektaklu: W dniu zabójstwa wynajęli samochód, którym udali się do Krakowa, gdzie Zuzanna M. miała zaplanowany wieczór poetycki. Gdy już zbliżali się do Krakowa, kazali kierowcy zawrócić, rzekomo po zapomniany laptop. Do Rakowisk dotarli wieczorem. Mieli ze sobą plecak z nożami, rękawiczkami i zapasowymi ubraniami- czytam w relacji o tej 'sztuce'.

Irytujące są te moje rozważania, wiem. Jednak uprzedzałem już na początku mojego wpisu, że nie zamierzam dostosowywać się do dziennikarskich kanonów opisu. Taki sposób ukazania wcielonego Zła wyczerpują strzępki pociętych depesz: Weszli do domu Kamila i zaatakowali śpiących już jego rodziców. Zadawali ciosy nożami po całych ciałach ofiar. Gdy upewnili się, że nie żyją, wyszli z domu i odjechali do Krakowa. Tam zostali zatrzymani. Zatrzymajmy się więc i my na moment, by pójść dalej niż policyjne, prokuratorskie i reporterskie świadectwa, aby dotrzeć do ukrytego rekwizytorium mordu jako "dzieła sztuki".        

Zestawiam w tym tekście tak różne i nieprzystające do siebie elementy, że z pewnością budzę poważne podejrzenia. Czy on tak ustawiając tę prymitywną rzeź,  nie uszlachetnia aby jej wykonawców? Czy nie podnosi ich bezgranicznie podłego czynu do rangi jakiegoś chorego performansu? Po co mu ta cała pseudo-erudycyjna sublimacja potwornej rodzinnej egzekucji? Już tłumaczę, choć bynajmniej nie chcę się usprawiedliwiać. Uważam, że to, co objawiło się w tej młodej parze przerosło ich co najmniej o dwie głowy. Gdy szli do domu w Rakowiskach, za nimi podążały ich Cienie, ogromniejące nieludzko w świetle kiczowato romantycznego księżyca w tę wigilijną noc świętej Łucji.           

Łatwiej zrozumieć tę gwałtowną erupcję filmowej gotyckiej szmiry, jeśli wytargamy sobie i wkleimy do kolekcji (copy & paste) kolejny fragment PAP-owskiej depeszy: Badania ich krwi po zatrzymaniu wykazały, że kilka godzin przed zabójstwem mogli zażywać marihuanę. Widzę oczyma duszy (in my mind's eye) jak podają sobie z ust do ust szklaną lufkę z tlącym się suszem mocnego skuna. Gnostycka iskierka budzi diagnozy ostre jak aromat "ziela" oraz płomienne wizje zagłady istot z białka, więźniów materii, sług gorszego boga. Czuć w mroźnym powietrzu odór posoki, a jeszcze do niczego nie doszło. Sublimują słowa ... słowa ... słowa słodko-kwaśnego wieszczego "flow". WWW=666       

Awangardowa poezja nigdy nie powinna bać się ostatecznych transgresji, głosili uznani przez oświeconą Europę twórcy-rewolucjoniści. Czyż nie uczymy się w podręcznikach historii literatury o manifeście słynnego poety André Bretona, orędownika radykalnych artystycznych gestów? Najprostszy akt surrealistyczny polega na wyjściu na ulicę z rewolwerem w ręce i strzelaniu na oślep, ile się da radę, prosto w tłum. Nie oburzajcie się krytycy, że zestawiam tu wielkiego francuskiego wieszcza z internetową pseudo-poetessą. Ten tekst jest sztuką nowego dziennikarskiego rodzaju, łączącego to, co niełączliwe. Czyż kontrast nie jest cudowny? Jak u Lautreamonta: Piękny jak przypadkowe spotkanie na stole prosektoryjnym maszyny do szycia i parasola.