Ktoś pod wpisem dotyczącym Ukrainy napisał - długo, ale w punkt. Nie wiem, czy płakać, czy się cieszyć. Wszystko zaczyna nas ostatnio nużyć. Za długo rozmawiamy o wojnie, niekończące są doniesienia z frontu. Przecież minęło już ponad pięćdziesiąt dni i każdy ma prawo mieć tej wojny dosyć! Dziękuje ci, anonimowy komentatorze, bo przypomniałeś o ważnej zasadzie. Wojna kończy się wtedy, kiedy przestaje być wojną w naszych głowach. Staje się zaledwie irytacją i nie przeraża jak dotychczas. Oswajamy się z nią, a tego robić nie wolno! Nie tylko mnie się dostaje. Tomek Lipiński - którego znam i podglądam na Facebooku - czuje wojennego bluesa. Mniej czują go ludzie, którzy proszą, żeby chociaż na święta dał spokój, bo sałatka jakoś nie wchodzi jak powinna. Nie dawaj spokoju, Tomku!

Najgorsza jest obojętność. Przychodzi po czymś, co wydaje się zbyt długie, bez końca i przytępia naszą wrażliwość. Sceny, które teraz docierają z Ukrainy, nie dotykają nas tak, jak na początku wojny. Znowu ogłoszono alarm przeciwlotniczy na terenie prawie całego kraju. Ostrzelano Charków i Lwów. Są ofiary w ludziach. Wojna w swej intensywności powoli znieczula. Obniża próg tolerancji do poziomu, na którym nasze życie zaledwie dostrzega sytuację za wschodnią granicą. A przecież rakieta jest rakietą, śmierć śmiercią - w takim samym wymiarze, jak miesiąc temu. Wojna przesunęła się na wschód geograficznie. Niczym w średniowieczu, czekamy na starcie dwóch potężnych armii. Nawet zakłady metalurgiczne w Mariupolu - ostatni bastion obrońców miasta - przypominają rycerską fortecę.  

Kończą się święta. Gdzieś w kierunku Emaus maszeruje Ukraina z krzyżem na ramieniu. Może się wydawać, że zmartwychwstała i po weekendzie wraca do żywych. Nie wszyscy wierzą, że nadal jest chłostana przez ruskich centurionów jak przed Wielkanocą. Niewierny Tomasz już prostuje palec w geście o wielorakim znaczeniu - a nie powinien! Dla wszystkich znudzonych wojną mam prosty komunikat. Wejdźcie głęboko w ranę Ukrainy i zamieszajcie tak, by usłyszeć jej krzyk. Może wtedy się obudzicie. Prośbę kieruję także do rosnącej rzeszy zwolenników teorii spiskowych. Szczególnie tych, którzy zaczynają wierzyć rosyjskiej propagandzie - tacy też istnieją! - o amerykańskich fabrykach broni chemicznej na Ukrainie czy bezsprzecznej winie NATO. Włóżcie do środka całą dłoń i rozprostujcie palce!  

Przyczyną wojny nie była ekspansja sojuszu i zwrot Ukrainy w kierunku cywilizowanego świata. To uproszczony scenariusz. Rosyjski żołdak przekroczył wschodnią granicę, ponieważ jego pan i władca na Kremlu został upokorzony. Putin obraził się na Ukrainę jak młodzieniec, któremu panna odmówiła tańca na potańcówce w remizie. Wcześniej chłopak opłakiwał rozpad Związku Radzieckiego jak rozwiązanie stowarzyszenia zaprzyjaźnionych remiz. Majdan był dla niego policzkiem, na który odpowiedział aneksją Krymu. Odtąd mści się na byłej partnerce, publikując w internecie jej roznegliżowane zdjęcia. Tak zachowuje się psychopata. Inna skala, ale mechanizm podobny. A podłożem tych reakcji jest urażona duma. Także ta z dużej litery - atrapa parlamentu w Moskwie do zatwierdzania zbrodni.  

Putin jest mściwy. Będzie szukał odwetu za każde upokorzenie. Za każdy samolot strącony importowaną z Zachodu wyrzutnią, za każdy czołg rozbity w trzy dupy tureckim dronem, za każdy statek zatopiony ukraińskim Neptunem. Nie będzie odpuszczał, bo jest bullerem - klasowym prześladowcą słabszych uczniów. W dzieciństwie kradł im kanapki z tornistrów i robił na przerwach pokrzywkę w toalecie. A najbardziej bezbronnym wkładał między palce kartki z zeszytu i podpalał. To samo robi dziś z Ukrainą. W dodatku dyktuje jej warunki, na jakich może łaskawie poprosić, żeby przestał ją dręczyć. Putin daje nam ważną lekcję. Uczy, do czego zdolna jest ludzka natura, na czym polega megalomania i jakie potrafi przekroczyć granice upokorzony, mały człowiek - były agent KGB. 

Apeluję do znudzonych wojną w Ukrainie. Jeśli nie nuży was fakt, że dzień przychodzi po nocy, a po poniedziałku jest wtorek, zrozumcie - wojna nie zniknie z naszego życia jutro! Jest bezterminowa i będzie długa. Barbarzyństwa mogą z czasem przytępiać naszą wrażliwość, ale skoro nie musimy nosić broni i chować się w schronach, niech stać nas będzie na utrzymywanie temperatury tej wojny w strefie choć graniczącej z wrzeniem. Nie machajmy ręką, nie potrząsajmy z dezaprobatą głowami. Nie uciszajmy ludzi, którzy nadal chcą o Ukrainie pisać czy mówić. Wojna nie podwinie ogona i nie zniknie w mysiej dziurze, tylko dlatego, że mamy jej powyżej dziurek w nosie. Władimir Putin nie przestanie prześladować Ukrainy, bo znudził nam się jego upiorny temperament. Wręcz przeciwnie!