W niedzielnych wydaniach niemieckich gazet komentatorzy ostrzegają przed obarczaniem uchodźców odpowiedzialnością za terrorystyczne zamachy w Paryżu. Zastanawiają się również, czy Niemcy przyjdą Francji z militarną pomocą i czy Berlin zmieni politykę wobec imigrantów. W tytułach prasowych - jak donosi wysłannik RMF FM do Berlina Adam Górczewski - powtarza się sformułowanie: "Niemcom grozi wojna".

W niedzielnych wydaniach niemieckich gazet komentatorzy ostrzegają przed obarczaniem uchodźców odpowiedzialnością za terrorystyczne zamachy w Paryżu. Zastanawiają się również, czy Niemcy przyjdą Francji z militarną pomocą i czy Berlin zmieni politykę wobec imigrantów. W tytułach prasowych - jak donosi wysłannik RMF FM do Berlina Adam Górczewski - powtarza się sformułowanie: "Niemcom grozi wojna".
Grupa uchodźców po przekroczeniu granicy między Grecją i Macedonią /GEORGI LICOVSKI /PAP/EPA

Kto zamachy w Paryżu łączy bezpośrednio z uchodźcami przybywającymi do Niemiec i Europy czy wręcz widzi między tymi zjawiskami związek przyczynowo-skutkowy, ten nie tylko nie ma racji, lecz "igra z ogniem" - ostrzega "Sueddeutsche Zeitung", podkreślając, że wielu uciekinierów z Syrii i Iraku jest ofiarą duchowych braci i sióstr tych przestępców, którzy mordowali w Paryżu, by siać przerażenie.

Czy trzeba teraz zamknąć granice? - pyta redaktor naczelny gazety i autor komentarza Kurt Kister. Nie, gdyż takie posunięcie byłoby jedynie symboliczną akcją - stwierdza Kister. Przypomina, że zamachy miały miejsce zarówno przy otwartych granicach - jak teraz we Francji, jak i w krajach, gdzie granice są dokładnie kontrolowane - jak choćby w Nowym Jorku w 2001 roku, czy też w krajach rządzonych autorytarnie - jak w Egipcie.

Kister polemizuje z tezą, że niebezpieczeństwo zamachów wzrosło ze względu na imigrantów. Nie, nie jest ono większe, gdyż ci, którzy chcą zabijać, i tak przedostaną się do kraju. Z pewnością nie wsiądą do chybotliwego kajaka i nie będą wędrowali przez całe Bałkany - zauważa komentator "SZ".

Dotychczasowa strategia powstrzymywania Państwa Islamskiego zawiodła - ocenia z kolei "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung", dodając, że dotyczy to zarówno "frontu w kraju", jak i terenów bez struktur państwowych pomiędzy Syrią a Irakiem, stanowiących bazę wypadową ISIS.

Według "FAS", w godzinach "wielkiego zranienia" Francja - aby poradzić sobie ze skutkami zamachów, które mogą przybrać militarne kształty - potrzebuje nie tylko dawnego sojusznika - Ameryki, lecz także Niemiec.

W walce przeciwko terroryzmowi Francja była dotychczas osamotniona - czytamy w "FAS". Według gazety, po zamachach w Paryżu okaże się, czy deklaracje pomocy ze strony partnerów z UE były tylko słowami rzucanymi na wiatr. Po zamachach 11 września 2001 roku Niemcy zdecydowały się na obronę swojej suwerenności także w rejonie Hindukuszu. Teraz Berlin musi postawić sobie pytanie, czy bezpieczeństwa Europy należy bronić na ziemi syryjskiej - razem z Francją - pisze "FAS".

"Die Welt" zastanawia się natomiast, czy terrorystyczne ataki w Paryżu spowodują zwrot w polityce migracyjnej kanclerz Angeli Merkel. Autor komentarza Robin Alexander cytuje anonimowego działacza CDU, który miał powiedzieć, że Paryż będzie dla Merkel "drugą Fukushimą". Dziennikarz przypomina, że po katastrofie w japońskiej elektrowni atomowej w 2011 roku Merkel zdecydowała o zamknięciu wszystkich niemieckich elektrowni nuklearnych, chociaż krótko przedtem podjęła decyzję o ich dalszej eksploatacji.

Autor komentarza podkreśla, że obarczanie uchodźców odpowiedzialnością za terroryzm byłoby nie fair, ale - jak zauważa - w czasie, gdy Merkel decydowała o wyłączeniu elektrowni, także nie było niebezpieczeństwa. Kanclerz podjęła tę decyzję pod wpływem nastrojów społecznych. Teraz natomiast tylko 43 procent Niemców ocenia politykę migracyjną rządu pozytywnie.

"Die Welt" zaznacza jednak równocześnie, że na razie nic nie wskazuje na taki zwrot. W oświadczeniu wygłoszonym po zamachach nie było ani słowa o zamknięciu granicy.

"Bild" z kolei - jak donosi wysłannik RMF FM do Berlina Adam Górczewski - twierdzi, że z powodu zagrożenia terroryzmem w niemieckich tajnych służbach zwiększono liczbę etatów o niemal pół tysiąca. Według gazety, agencja wywiadu ma przyjąć ponad 200 nowych ludzi, z których 125 ma zająć się wyłącznie rozpracowywaniem grożącego Niemcom terroryzmu. Kolejnych 250 nowych pracowników i nowego szefa ma - według "Bilda" - dostać kontrwywiad. Połowa nowych zatrudnionych zajmie się jednak prawicową ekstremą w kraju, odpowiedzialną m.in. za dziesiątki ataków na ośrodki dla uchodźców.

To pokazuje, że Niemcy szykują się do walki na dwóch frontach, przez co tym bardziej dosłownie trzeba czytać dzisiejsze tytuły prasowe, w których powtarza się sformułowanie: "Niemcom grozi wojna" - komentuje nasz dziennikarz.

(edbie)