"Miasto jest bez prądu, szpitale są przepełnione, ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy" – apeluje z Bejrutu Rana Gabi, szefowa libańskiej misji Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM zapewnia, że zebrane środki trafią do najbardziej poszkodowanych mieszkańców. Jak mówi, „zniszczenia są nie do opisania, Bejrut jakby zniknął pod gruzami”. To efekt silnej eksplozji, zmagazynowanych w bejruckim porcie tysięcy ton saletry amonowej.

Potężna eksplozja wstrząsnęła we wtorek późnym popołudniem Bejrutem powodując śmierć co najmniej 100 osób i raniąc około 4 tys. Jako przyczynę podaje się pożar składowanych w porcie niebezpiecznych chemikaliów.

Według gubernatora Bejrutu Marwana Abbuda bez dachu nad głową pozostało do 300 tys. ludzi, a szkody, które spowodowały wybuchy, wstępnie oszacowano na ponad 3 mld USD.

"Miasto jest bez prądu, szpitale są przepełnione, ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy" - mówi z Bejrutu w specjalnej relacji dla RMF FM Rana Gabi, szefowa libańskiej misji Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Fundacja organizuje pomoc. O szczegółach można przeczytać <<< TUTAJ >>>

"Zebrane środki trafią do najbardziej poszkodowanych mieszkańców, a także do rodzin strażaków, którzy ucierpieli w wybuchu, z którymi PCPM współpracowało od lat" - podkreśla Rana Gabi.

Bejrut zniknął pod gruzami. Ludzie potrzebują pomocy

Pierwsza silna eksplozja w porcie w Bejrucie miała miejsce we wtorek ok. godz. 18 czasu lokalnego (godz. 17 w Polsce), po czym nastąpił pożar i kilka detonacji, a następnie doszło do drugiej, znacznie silniejszej eksplozji, która spowodowała ogromny dym w kształcie grzyba i praktycznie zmiotła z powierzchni ziemi port i okoliczne budynki.

 

"Sytuacja w Bejrucie jest dramatyczna, liczba zgonów oraz rannych rośnie. Zniszczenia są nie do opisania, Bejrut jakby zniknął pod gruzami, centrum miasta jest zniszczone. Widok to sceneria jak po wojnie, ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy. Ludzie organizują noclegi dla osób, które straciły dach nad głową" - relacjonuje ratowniczka.

"Eksplozja to był szok i przerażenie, ogromny cios dla Libanu, który i tak miał trudności, żeby stanąć na nogi po skutkach pandemii. W budynku, w którym mieszkam, na wyższych piętrach, popękały szyby. Znajomi przesyłają zdjęcia zniszczonych mieszkań, wyrwanych okien. Najważniejsza jest teraz solidarność, ludzie wzajemnie próbują się wspierać, było ogromne wsparcie ze strony ambasady Polski w Libanie, bardzo szybka reakcja" - mówi Rana Gabi.

 

Wylicza, że najpilniejsze potrzeby to przede wszystkim lekarstwa, materiały opatrunkowe i chirurgiczne, środki ochrony osobistej, folie do zabezpieczenia okien, wszystko to, co każda rodzina potrzebuje, żeby nie spać pod gołym niebem.

Zniszczony silos

Libańczycy zmagają się z największym w historii kryzysem gospodarczym po pandemii koronawirusa. Port był strategicznym miejscem, tam znajdowały się rezerwy, składy żywności oraz innych tak bardzo potrzebnych materiałów jak lekarstwa, maski. Wybuch spowodował potężne straty, zatopienie statku, spłonęło zboże, znajdujące się w głównym magazynie.

Zapasy zboża wystarczą obecnie na "nieco mniej niż miesiąc" - powiedział agencji Reutera libański minister gospodarki i handlu Raoul Nehme.

Silos zbożowy w Bejrucie mógł przechowywać 120 tys. ton zboża. W momencie wybuchu było w nim nie więcej niż 15 tys. ton pszenicy.