„Ustaliliśmy, że producent faktycznie zostać fizycznie zaatakowany przez Jeremy'ego Clarksona, a następnie znieważony słownie, w niedopuszczalny sposób" – oświadczył dyrektor korporacji Tony Hall. "Zdajemy sobie sprawę, że Jeremy jest niezwykle utalentowany i był naszą gwiazdą, ale przekroczył granicę, której nie wolno przekraczać. Dlatego nie przedłużymy mu kontraktu" - dodaje.

Od przyszłego roku "Top Gear" będzie musiał zmienić swój format. Jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania, choćby dlatego, że pozostali prezenterzy, Richard Hammond i James May zapowiedzieli, że nie wystąpią w nim bez Clarksona. Na tym nie koniec jego kłopotów. Policja z hrabstwa South Yorkshire, gdzie doszło do ataku na producenta, już zwróciła się do korporacji z prośbą o udostępnienie raportu. Jeśli Clarkson popełnił przestępstwo w oczach prawa, wobec prezentera mogą zostać wyciągnięte konsekwencje karne.  

Nawet premier David Cameron zdystansował się od Clarksona, mimo że się z nim przyjaźni. Wcześniej publicznie wyrażał nadzieję, że sprawę będzie można załatwić polubownie. W końcu premier sam przyznał, że agresywne zachowanie w miejscu pracy jest niedopuszczalne. 

W końcu zostają fani programu - oni w większości są zdruzgotani. Clarkson, May i Hammond, jak trzej muszkieterowie czterech kółek, podbili serca milionów, którym odpowiadała ich pomysłowość i ryzykowne poczucie humoru. Jeremy i jego załoga zrobili z informacyjnej nudy fantastyczny, rozrywkowy szoł -  mówi prezenter "Top Gear", który ostatni raz prowadził program 27 lat temu, zanim zastąpiła go nowe ekipa. Jak dodaje, ich sukces będzie trudny do odtworzenia.  

Jak zauważają komentatorzy, technicznie dyrektor BBC nie wyrzucił Clarksona z pracy. Jego kontrakt wygasza z końcem kwietnia. Dodają także, że były już prezenter "Top Gear" nie powinien narzekać na brak ofert pracy.