Podczas marszu 11 listopada - po informacjach ABW o udaremnionym zamachu w Warszawie - prezydenta Bronisława Komorowskiego ochraniało ponad pół tysiąca funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Była to największa operacja tego typu w ostatnich latach.

11 listopada praktycznie każdy funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, który był wtedy na służbie, szedł w marszu prezydenckim. Poza tym - jak ustalił reporter RMF FM Roman Osica - funkcjonariusze w cywilu mieli bezprzewodowe systemy łączności, by nie wzbudzać podejrzeń. Byli też wyposażeni w broń i apteczki ukryte w plecakach. Po raz pierwszy w historii obchodów Święta Niepodległości zaplombowano także wszystkie studzienki na trasie przemarszu. 

Pracownik naukowy planował zamachy

45-letni doktor, pracownik naukowy Uniwersytetu Rolniczego, planował atak na prezydenta, premiera, ministrów i parlamentarzystów. Jak dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM, wpadł dzięki prowokacji służb specjalnych. Zatrzymany został 9 listopada pod zarzutem przygotowań do zamachu terrorystycznego z użyciem materiałów wybuchowych na konstytucyjne organy państwa. Sąd zdecydował już o jego tymczasowym aresztowaniu.

Brunon K. - planując zamach - przeprowadzał między innymi próbne detonacje. Jak przekazali prokuratorzy, przed Sejmem chciał zdetonować 4 tony materiałów wybuchowych w czasie, gdy w budynku przebywaliby prezydent, premier i członkowie rządu. 45-latek częściowo przyznał się do winy, złożył też szczątkowe wyjaśnienia. W jego domu agenci znaleźli między innymi trotyl, proch, heksogen, a także detonatory, zapalniki i piloty do zdalnego odpalania ładunków.

Mężczyzna zeznał, że planował zamach, bo rządzący krajem politycy nie są "prawdziwymi Polakami".