Każdy obstaje przy swoim - tak w skrócie można streścić spory, jakie wywołuje wśród 25 państw, obecnych i przyszłych członków UE, przyszła konstytucja europejska. Debata nad dokumentem rozpoczęła się w Rzymie, ale nic nie wskazuje na to, by szybko się skończyła.

Przedstawiciele państw UE i krajów, które w następnym roku wstąpią do Wspólnoty, zarysowali wczoraj jedynie granice ustępstw, które będą punktem wyjścia do prawdziwych negocjacji. Do uzgodnienia pozostaje więc właściwie wszystko.

Polska i Hiszpania powtórzyły, że będą walczyć o utrzymanie korzystnego systemu głosowania, które daje im takie same możliwości blokowania decyzji, jak największym krajom.

Jednak – jak mówi się w kuluarach - Warszawa i Madryt, sprzeciwiając się projektowi konstytucji, który przygotował Konwent, zostaną w końcu kupione, bo dostaną po jednym komisarzu w europejskiej egzekutywie. Możliwe nawet, że Hiszpanie, którzy mają dłuższą od nas tradycję w unijnych negocjacjach, po cichu wywalczą coś dla siebie, bez informowania o tym Polski. A wówczas zostaniemy na lodzie.

6 państw, w tym Francja, Niemcy i Belgia, najchętniej w ogóle by nie negocjowało, tylko przyjęło projekt konstytucji opracowany przez Konwent.

Prezydent Francji Jacques Chirac ostrzegał, że podważenie osiągniętego przez Konwent kompromisu, może oznaczać otwarcie puszki Pandory. Bardziej pojednawczy był gospodarz spotkania – premier Włoch Silvio Berlusconi. Jego zdaniem konstytucja nie może powstać wbrew żywotnym interesom żadnego z państw.

Mało jest jednak prawdopodobne, aby rząd Millera zawetował decyzję 24 krajów; będzie więc musiał przystać na jakiś kompromis, a potem sprzedać go opinii publicznej tak, by nie wyglądało to na klęskę.

06:40