Madeleine Albright przyleciała do Korei Północnej. Wizyta amerykańskiej sekretarz stanu w Phenienie jest przełamaniem jednej z ostatnich barier z czasów zimnej wojny.

Według obserwatorów, wydarzenie to może się okazać punktem zwrotnym w kontaktach pomiędzy Waszyngtonem a Phenianem. Swoją historyczną misję rozpoczęła od odwiedzin w mauzoleum Kim Ir Sena, zmarłego sześć lat temu twórcy komunistycznego koreańskiego państwa. Wcześniej na lotnisku w Phenianie odbyła się skromna ceremonia powitalna. Na panią Albright czekał wiceminister spraw zagranicznych KRLD. Na masztach nie było jednak flag państwowych, ponieważ USA i Korea nie utrzymują stosunków dyplomatycznych i faktycznie wciąż są w stanie wojny. Z lotniska pani Albright pojechała do rezydencji dla gości honorowych - pawilonu Stu Kwiatów, gdzie spotkała się z przywódcą Korei Płn. Kim Dzong Ilem. Rozmowa - pierwsza na tak wysokim szczeblu od czasu wojny koreańskiej - trwała trzy godziny. "Były bardzo treściwe, uznaliśmy je za bardzo pożyteczne" -stwierdziła wyraźżnie zadowolona Albright.

Szefowa amerykańskiej dyplomacji pojechała do Phenianu z konkretnymi propozycjami, ale i z konkretnymi żądaniami. Chce, aby Korea Północna ostatecznie zarwała z programem zbrojeń nuklearnych i doprowadziła do pojednania z Koreą Południową. W zamian Stany Zjednoczone gotowe są pomóc. Albright przypomniała w Sueulu, że od lat Waszyngton zaangażowany jest w pomoc humanitarną dla Koreii. "Stany Zjednoczone przekazały prawie półtora miliona ton pomocy żywnościowej Programowi Żywnościowemu ONZ. Gdy inni są ciągle powściągliwi, my torujemy drogę. Naród Stanów Zjednoczonych zawsze troszczył się o kwestie humanitarne. Zawsze się troszczył, i zawsze będzie się troszczył" - powiedziała Albright.

W Stanach ostrożnie