Czołowi tenisiści świata wcale nie są największymi gwiazdami wielkoszlemowego turnieju US Open, rozgrywanego od tygodnia w Nowym Jorku. Coraz większe zainteresowanie widzów i kamer telewizyjnych wzbudzają… odważne wiewiórki, które przerywają mecze.

Pierwsza taka sytuacja miała miejsce już w poprzedni poniedziałek podczas spotkania pierwszej rundy kobiet, gdy na korcie numer 13 Niemka o polskich korzeniach Sabine Lisicki, rozstawiona z numerem 16., prowadziła 6:2 i 4:1 w drugim secie z Rosjanką Wierą Duszewiną. Gdy ta ostatnia, przy przewadze na 2:4, podrzuciła piłkę do serwisu, sędzia nagle zarządził wstrzymanie gry. Obie zawodniczki mocno zdziwione zaczęły się rozglądać wokół siebie i wtedy zauważyły włochatego intruza z efektowną kitką, biegnącego w stronę siatki.

Wiewiórka, niczym nie speszona, przebiegła po połówce kortu, na której znajdowała się Lisicki, po czym wyraźnie zaintrygował ją zegar świetlny. Właśnie za nim znalazła zamaskowaną dziurę w płocie, bowiem zniknęła w kącie, czemu towarzyszyła głośna owacja rozbawionej widowni i tenisistek, które postanowiły po prostu przeczekać obecność intruza.

Instynktem myśliwego wykazała się za to w sobotę Swietłana Kuzniecowa, gdy historia się powtórzyła na korcie numer 11. Rosjanka, prowadząca 3:2 w pierwszym secie z Włoszką Flavią Pennettą, ruszyła od razu w pościg za zdezorientowanym zwierzęciem i przy pomocy rakiety zachęcała je do opuszczenia areny. Minęły blisko dwie minuty, zanim wiewiórka znalazła dogodne dla siebie wyjście w narożniku płotu. Wygrane starcie z gryzoniem nie pomogło jednak Kuzniecowej, bowiem odpadła w trzeciej rundzie, przegrywając z Pennettą w dwóch setach.

Organizatorzy US Open uznali, że problem stał się na tyle medialny, że wydali oficjalny komunikat dla prasy. Ich zdaniem, przyczyna inwazji wiewiórek jest banalna. Korty noszące imię Billie Jean King National Tennis Center są położone na terenie mocno zadrzewionego Flushing Meadows Park w dzielnicy Queens, a resztki jedzenia masowo pozostawiane przez kibiców na obiekcie są rajem dla głodnych zwierząt, którym ponoć zdarzyło się nawet odwiedzać już szatnie dla zawodników.

Historię wojen z gryzoniami można znaleźć również w księgach najstarszego i najbardziej prestiżowego turnieju wielkoszlemowego w Wimbledonie. Działacze londyńskiego The All England Lawn Tennis and Croquet Club zatrudnili jednak sokoła Rufusa, który jest wypuszczany na prewencyjne loty nad kortami każdego dnia przed rozpoczęciem spotkań.

(edbie)