Ci, którzy nie polecieli z prezydentem, mają obowiązek kontynuować spuściznę tych, którzy odeszli - mówił w Przesłuchaniu w RMF FM Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

Agnieszka Burzyńska: W studiu Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego i poseł. Dzień dobry.

Jan Ołdakowski: Dzień dobry.

Agnieszka Burzyńska: Aż trudno uwierzyć, że dokładnie tydzień temu świat wyglądał zupełnie inaczej. Ja o tej porze - zupełnie nieświadoma niczego - rozmawiałam o polityce z Andrzejem Olechowskim. Pan był w domu. Po godzinie 9 przyszedł sms.

Jan Ołdakowski: Po dziewiątej przyszedł sms: "Jest kłopot z lądowanie samolotu". Sprawdziłem w internecie, jeszcze nic nie było. Zacząłem dzwonić po ludziach, którzy wydawało mi się, że są tam na miejscu. Jeden z pracowników Kancelarii odebrał i powiedział, że rzeczywiście coś się dzieje.

Agnieszka Burzyńska: A co pan pomyślał - że mogła być katastrofa czy że to jakieś kłopoty tak, jak większość z nas sobie pomyślała.

Jan Ołdakowski: Ja tyle razy rozmawiałem z pułkownikiem Pietrzakiem o tym, że w moim przekonaniu nie jest bezpiecznie latać takimi starymi samolotami. Zawsze ci lotnicy nas przekonywali, że jednak dadzą radę, że to są jednak serwisowane samoloty. Myślałem w pierwszej chwili, że może nie stało się nic poważnego, że tak jak zawsze ten samolot wyjdzie z jakieś opresji. Tyle razy pisano o tym, że były kłopoty, ale w końcu się okazywało, że ktoś złamał nadgarstek czy rękę.

Agnieszka Burzyńska: Wielokrotnie w tym tygodniu przekraczał pan próg Pałacu Prezydenckiego. Trudno było?

Jan Ołdakowski: Bardzo trudno, bo bardzo trudno wyobrazić sobie ten Pałac bez tych ludzi, do których się tam przychodziło.

Agnieszka Burzyńska: A najgorsza chwila? Ta, gdy wszedł pan do apartamentów Lecha i Marii Kaczyńskich?

Jan Ołdakowski: Zdjęcia, bardzo dużo zdjęć rodzinnych, z najbliższymi...

Agnieszka Burzyńska: Tych zdjęć wesołych, radosnych?

Jan Ołdakowski: Tak, takich, że widać, że cały czas starali się jak najwięcej ludzi uchwycić na tych zdjęciach. Nie tylko zdjęć oficjalnych, ale także zdjęć właśnie w apartamentach, zdjęcia z wigilii... aż nienaturalnie dużo było tam wszędzie tych zdjęć.

Agnieszka Burzyńska: Wiele razy pan płakał?

Jan Ołdakowski: No wiele.

Agnieszka Burzyńska: Czyli jednak chłopaki też płaczą?

Jan Ołdakowski: Tak, chociaż oczywiście najtrudniej utrzymać powagę, jak się widzi ból tych, którzy naprawdę stracili kogoś najbliższego. Jak się rozmawia z wdowami, córkami, to wtedy chyba jest najtrudniej, bo chyba najtrudniejszy jest taki ból, któremu nie możemy zaradzić - taki, w którym nie można pomóc.

Agnieszka Burzyńska: Pan wiele razy rozmawiał z Martą Kaczyńską.

Jan Ołdakowski: Bardzo cierpi, ale też zaimponowała mi taką jednak mądrością tego bólu. Ona potrafi znaleźć jakąś drogę. Ona potrafi to sobie jakoś opowiedzieć. Ta strata jest pewnie niewyobrażalna. Myślę, że ona się trzyma lepiej niż wielu z nas.

Agnieszka Burzyńska: Pałac Prezydencki to nie tylko para prezydencka. Widział pan wczoraj trumnę Władysława Stasiak. Ja wczoraj znalazłam sms-y od niego, wiele z nich po angielsku.

Jan Ołdakowski: Aż trudno sobie wyobrazić, że już nikt nie będzie takim charakterystycznym, posuwistym krokiem chodził piechotą. Władysław Stasiak nie lubił samochodów i starał się zawsze chodzić piechotą. Zresztą zawsze dbał o tężyznę fizyczną i zawsze nas po cichu namawiał, czy nie moglibyśmy chodzić - jeszcze w czasach urzędu miasta - na siłownię z nim, bo on lubił i dużo spacerować, i czasami jak znikał, jechał po prostu na siłownię. Przy czy nie było w nim takiego kultu kulturysty ciała, tylko on po prostu chciał się poruszać. Uważał, że człowiek powinien...

Agnieszka Burzyńska: A wy nie słuchaliście.

Jan Ołdakowski: A my mówiliśmy, że jesteśmy zajęci pracą i pewnie to on miał rację - trzeba znaleźć taki moment, by pójść na spacer albo właśnie pobiegać na bieżni.

Agnieszka Burzyńska: Do mnie pisał sms-y po angielsku. Do pana - po łacinie.

Jan Ołdakowski: Po łacinie i mimo że miałem łacinę na studiach, to muszę powiedzieć, że czasami, by znaleźć puentę, musiałem znaleźć tłumaczenie takiej frazy w internecie, żeby mu coś inteligentnego odpowiedzieć. On zresztą bardzo często mówił do nas językiem bohaterów trylogii. Był bardzo oczytany i wykorzystywał to, ale nie po to, by wypowiadać się jako intelektualista, ale po to, by nawiązać pewien zabawny dialog, rozśmieszyć.

Agnieszka Burzyńska: A dlaczego po prostu nie przyznał się pan, że nie zna łaciny.

Jan Ołdakowski: No tak, aż tak dobrze nie znam. Szczególnie tych sentencji, które są jedną z pierwszych...

Agnieszka Burzyńska: Pożegnał pan Tomasza Mertę, wiceministra kultury, urzędnika i intelektualistę - takie bardzo dziwne połączenie.

Jan Ołdakowski: Z tych, którzy zginęli, najbliżej znałem się z Tomkiem Mertą. Spędzaliśmy czasem jakieś uroczystości rodzinne, kilka razy byliśmy razem na Sylwestrze. To właśnie niesamowite, że on był urzędnikiem, bo ktoś o takim olbrzymi potencjale intelektualnym był w stanie poradzić sobie w tej rzeczywistości przepisów, urzędów, nudnych nasiadówek. On ten swój olbrzymi potencjał intelektualny wykorzystywał w tym kierunku, a z drugiej strony był absolutnie najwyższej klasy polskim intelektualistą.

Agnieszka Burzyńska: Od razu po tym, jak to się stało, pojechał pan do niego do domu, był pan u niego w domu. To chyba było bardzo trudne?

Jan Ołdakowski: To bardzo trudne, to tam jeden z przyjaciół, z którymi miałem lecieć powiedział mi: czy do ciebie dociera, że gdybyśmy polecieli, to w naszych domach byłyby takie spotkania? Od tego momentu do dziś jeszcze to do mnie nie dotarło, ale rzeczywiście spotkanie w domu Tomka Merty, gdzie przyszli wszyscy przyjaciele pocieszać wdowy i córki, było chyba najtrudniejsze.

Agnieszka Burzyńska: Był pan też w Sejmie w tym tygodniu. W Sejmie bez "Seby", "Szmaji", "Gęsiny", "Gosia" i bez "Arama" - chodzi o Arkadiusza Rybickiego. Ja wciąż mam poczucie, że to sen i że za chwile wszyscy się obudzimy i oni tam będą.

Jan Ołdakowski: My, posłowie, spotykaliśmy się w Sejmie też z inną polityką. Mieliśmy swoje sympatie, ja na przykład bardzo lubiłem z "Aramem" Rybickim się przekomarzać, jego to strasznie peszyło, bo wszystkim opowiadałem, że "Aram" jest przyjacielem człowieka, który zbudował Tadż Mahal, artysty, który ozdobił Kaplicę Sykstyńską freskami, dlatego, że "Aram" napisał kiedyś na tablicy jako młody człowiek 21 postulatów Solidarności, wpisanych na listę UNESCO i należał do bardzo elitarnego klubu ludzi-twórców rzeczy wpisanych na listę dziedzictwa UNESCO, gdzie są właśnie dzieła Gaudiego i Leonardo da Vinci.

Agnieszka Burzyńska: A co on panu odpowiadał wtedy?

Jan Ołdakowski: "Aram" się strasznie peszył. On był bardzo skromnym człowiekiem, oczywiście sprawiało mu to przyjemność, ale nie chciał, żeby to kontynuować. On zawsze stał z boku, przyglądał się. Zresztą jego olbrzymie zasługi przy Solidarności zawsze zostawały w cieniu, bo "Aram" był takim człowiekiem "z boku".

Agnieszka Burzyńska: Pańskie ścieżki skrzyżowały się ze ścieżkami większości ludzi, którzy byli w tym samolocie. I to nie tylko z tymi ludźmi z pierwszych stron gazet, z tymi znanymi z telewizji, ale także... chociażby z BOR-owcami.

Jan Ołdakowski: Mówiąc o tych funkcjonariuszach, którzy polegli, nie sposób wspomnieć tych pięknych stewardess, które wszyscy lubiliśmy, ale też i tych funkcjonariuszy z BOR-u. Takim najbardziej znanym, legendarnym wręcz, był "Janosik" - Paweł Janeczek. Funkcjonariusz nietypowy, z dłuższymi włosami, z poczuciem humoru. Poza tym, że był bardzo przystojny i podobał się kobietom, on miał inny pomysł na życie. On zawsze opowiadał nam, co zrobi, jak już przestanie być funkcjonariuszem.

Agnieszka Burzyńska: Chciał założyć przedszkole, żłobek dla dzieci.

Jan Ołdakowski: No właśnie, chciał się opiekować dziećmi, chciał założyć przedszkole. To miało być przedszkole prowadzone przez byłych funkcjonariuszy BOR-u. Oni mają 45 lat i zostają emerytami. On chciał zrobić coś tak niesamowitego, chciał pomóc nie tylko dzieciom, ale też pomóc tym innym funkcjonariuszom, którzy mając 45 lat zostają emerytami. On to wymyślił i mówił, że to już za rok.

Agnieszka Burzyńska: Tak, wszystkim to opowiadał. Jan Ołdakowski - wyrośnięte dziecko prezydenta - tak mówią o panu znajomi. Nie krępuje to pana?

Jan Ołdakowski: No krępuje. To jest bardzo trudne, bo ja wiem, że na mnie i na moich przyjaciołach spoczywa obowiązek kontynuowania spuścizny Lecha Kaczyńskiego. A ja do dziś mam takie poczucie, że ciągle go nie opłakaliśmy, że ciągle go nie pożegnaliśmy. I w tej chwili kompletnie nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak mogło by to kontynuowanie wyglądać. Widać już, z czego ta jego spuścizna się składa, czym była, jaki rodzaj modelu Polski i patriotyzmu to jest. Ale ciągle nie potrafię sobie wyobrazić, jak to można w praktyce kontynuować. Ciągle zastanawiam się, jak go będziemy jutro żegnać.

Agnieszka Burzyńska: A chciałby pan kontynuować?

Jan Ołdakowski: No tak. Byliśmy na tyle blisko, że wydaje mi się, że to jest nieuniknione. Niektórzy ludzie uważają, że ci, którzy nie polecieli, to właśnie nie polecieli dlatego, żeby to kontynuować. Nie snuję tu żadnych mistycznych analogii, ale uważam, że musimy to dzieło opowiedzieć, nawet z takiej ludzkiej solidarności.

Agnieszka Burzyńska: Wszystko musi mieć jakiś sens - tak zwykle się pocieszamy w niezrozumiałych i strasznych okolicznościach. Pan znajduje jakiś sens? Można to zrobić?

Jan Ołdakowski: Sens zna oczywiście tylko Pan Bóg. Ja nie znam tego sensu i nie potrafię tego zrozumieć. To jest olbrzymia tragedia, ale wiem na pewno, że ta tragedia zmieniła wiele rzeczy w świecie. Zmieniła Polaków - nawet, jeżeli na krótko - ale zmieniła też np. to, że ta sprawa zamyka w Rosji dyskusję o tym, co stało się w Katyniu. Już wiemy, że Rosjanie nie wycofają się z tego, że to była ich własna zbrodnia.

Agnieszka Burzyńska: A gdy Radosław Sikorski mówi: "jest szansa na pojednanie z Rosją", a Unia Europejska wprost domaga się jak najszybszego pojednania, nie ma pan ochoty zawołać: "spokojnie! nie tak szybko!"

Jan Ołdakowski: Tak, bo na razie Rosjanie sami ze sobą próbują się pojednać. Z nami będzie jeszcze chwila. Musimy poczekać na gesty, na otwarcie archiwów, na kolejne kroki.

Agnieszka Burzyńska: A wierzy pan w pojednanie polsko-polskie?

Jan Ołdakowski: Wierzę.