Mamrotane od kilku tygodni przez opozycję groźby postawienia premier Beaty Szydło przed Trybunałem Stanu nabiera kształtów. Kształt to jednak pokraczny i beznadziejnie nieskuteczny, czego najdobitniejszym przykładem jest fakt, że autorzy jedynego istniejącego wniosku wstępnego o pociągnięcie szefowej rządu do odpowiedzialności konstytucyjnej za niepublikowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie mają... ani jednego z 115 potrzebnych do tego podpisów posłów.

Mamrotane od kilku tygodni przez opozycję groźby postawienia premier Beaty Szydło przed Trybunałem Stanu nabiera kształtów. Kształt to jednak pokraczny i beznadziejnie nieskuteczny, czego najdobitniejszym przykładem jest fakt, że autorzy jedynego istniejącego wniosku wstępnego o pociągnięcie szefowej rządu do odpowiedzialności konstytucyjnej za niepublikowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie mają... ani jednego z 115 potrzebnych do tego podpisów posłów.
Przewodniczący TK Andrzej Rzepliński /Rafał Guz /PAP

Mowa o działaczach Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy nawet nie w Sejmie ale przed Sejmem zapowiadają dziś coś, czego zrobić nie mogą. Nie mając z woli wyborców ani jednego posła działacze SLD wstępny wniosek w tej sprawie przekażą klubom sejmowej opozycji. Żeby w ogóle można było procedurę zacząć, wstępny wniosek musiałoby podpisać przynajmniej 115 posłów.

Ściema opozycji

Gdyby posłowie opozycji chcieli - dawno już mogli podobny wniosek złożyć sami. Skoro tego jednak mimo zaklęć o "opozycji totalnej" nie robią - to dlatego, że wiedzą, że ze stawiania pani premier przed Trybunałem nic nie będzie. I to przez najbliższych kilka lat.  Przede wszystkim nie mają większości, która by na to pozwoliła. Poza tym skład Trybunału, powołanego przez obecny Sejm - nie daje żadnych szans na skazanie kogokolwiek wbrew woli dzisiejszej większości. Mechanizm odpowiedzialności konstytucyjnej w ustroju Rzeczpospolitej powierzono głównie politykom, i takie są właśnie tego następstwa. Dość powiedzieć, że wiceprzewodniczącym mocno fikcyjnego ciała, jakim jest Trybunał Stanu, wciąż jest prof. Muszyński, jednocześnie mający dość nieokreślony status jako sędzia-niesędzia Trybunału Konstytucyjnego: zaprzysiężony przez Prezydenta, choć wybrany przez Sejm na wcześniej już obsadzone miejsce w Trybunale.

Beznadzieja proceduralna

Niezależnie od wynikających z politycznego nacechowania wad samego Trybunału Stanu, które można byłoby pominąć - procedura rozpatrywania wstępnego wniosku o postawienie kogokolwiek przed TS trwa całe miesiące i lata. Co więcej - wymaga większości w parlamencie. Trudno sobie wyobrazić, by dzisiejszej opozycji udało się przeprowadzić jakikolwiek wniosek wbrew niej. Tym bardziej, że dzisiejsza opozycja w poprzedniej kadencji nawet mając większość nie zdołała postawić przed Trybunałem Stanu postaci tak dla niej uosabiającej zło jak Zbigniew Ziobro.

Już za cztery lata, już za cztery lata....

Pierwsza okazja na skuteczne pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej kogokolwiek z dziś rządzących może się pojawić najwcześniej w następnej kadencji Sejmu. O ile dzisiejsza opozycja wygra wybory w 2019. I o ile do tego czasu dzisiejszy stan prawny Trybunału Stanu nie zostanie zmieniony. Można na to liczyć, ale może się to okazać naiwnością, kiedy się zważy, jak łatwo rządzącym przyszło sparaliżowanie znacznie silniej osadzonego w Konstytucji Trybunału Konstytucyjnego. Rządzący, dysponujący większością w Sejmie, Senacie i przychylnym Prezydentem mają na to jeszcze 3,5 roku. Do tego czasu, a więc do 2020, składanie takich wniosków to zwykłe zawracanie głowy, co najwyżej przypominające, jak bardzo bezsilne są dziś i SLD i cała opozycja. Po tym czasie może się zaś okazać, że na podobny wniosek jest już za późno.