Siedzą coraz bardziej osamotnieni w swoich gabinetach, zastanawiając się czasem, czy na pewno wszystko poszło dobrze. Potem dzwoni telefon i wiedzą już co należy zrobić, żeby nadal móc tam siedzieć.

Intencje wyczułeś dobrze - chodziło o to, żeby gościa awansować. Ty miałeś tylko znaleźć sposób, żeby się to odbyło po cichu. Znalazłeś, i gdyby nie pismacy, którzy wywlekli jego przeszłość, wszystko byłoby jak trzeba. Potem gościa broniłeś, a potem zadzwonili, że masz się wycofać. Zrobiłeś z siebie kompletnego idiotę. Zaraz koniec kadencji, a lubisz być szefem. Z czymś takim za uszami może być ciężko o drugą. Ale będziesz jeszcze gorliwszy, a oni pewnie coś wymyślą i znów się uda.

Dostałeś na biurko listę gmin, które mają dostać dofinansowanie. Bez patrzenia wiesz, kto w nich rządzi, i że nie ma na niej takich, gdzie rządzi ktoś inny. Szef dzwonił i kazał podpisać. To nie będzie jego decyzja, tylko twoja, to ty jesteś dyrektorem od tych spraw. Oczywiście możesz odmówić - wtedy koniec z pracą w Warszawie, wracasz na prowincję. Za parę miesięcy tę samą listę będziesz musiał podpisać w urzędzie gminy, która dostanie te pieniądze. Podpisaną przez twojego następcę, gdybyś teraz spróbował bruździć. Zastanawiasz się tylko chwilę.

Przeczytaj:

Kończysz wideokonferencję i wygaszasz komputer. Obok leży gazeta. Na pierwszej stronie cudowne dziecko systemu walczy z utonięciem z powodu ujawnionych po kilkunastu latach nagrań. Dziwny traf - myślisz, przypominając sobie postępowanie w swojej sprawie. Nie, nie umorzyli. Nie, nie uległo przedawnieniu. Nadal trwa i nikt nie puszcza żadnych przecieków. Ale wiesz, że zawsze i tobie może się przydarzyć dziwny traf - coś wypłynie i będzie nieprzyjemnie. Na szczęście wiesz też, jak temu zaradzić i bierzesz się za robotę. Dobra passa trwa, za czynienie dobra nie wsadzamy. Uśmiechasz się z ufnością.

Przyjaźniliście się jeszcze zanim się to wszystko wydarzyło. Kiedy został szefem zabrał cię ze sobą. Starałeś się, chociaż otoczyła go wtedy plejada szmaciarzy. Ostrzegałeś, uśmiechał się sugerując, że są uwarunkowania, o których nie musisz wiedzieć. W drugiej kadencji musiał jednego z nich awansować. Został twoim przełożonym, a niedługo potem po przyjacielsku usłyszałeś, że nie życzy sobie współpracy z tobą, no i szef nie chce mu przecież ograniczać doboru współpracowników. Było o strukturze, nowych wyzwaniach itp. I wróciłeś do siebie. Nowa robota się jakoś znajdzie.

Coraz rzadziej, ale wciąż dzwonią. Wierzą, że biuro prasowe jest od podawania informacji, a nie ich zbierania. Jak dzieci. Temu na przykład mogłabyś odpowiedzieć od ręki, bo znasz odpowiedź. To jednak byłby błąd. Tak robił twój poprzednik, nie pytając przełożonego czy w ogóle można, komu, kiedy i ew. co odpowiedzieć. Wyleciał całkiem niedawno. Siedzisz w jego fotelu. Nad komputerem jest w ścianie mała dziurka po pinezce i obrys zdjęcia, które tu wisiało. Pewnie rodzinne. Kilkanaście lat tu pracował, ale potrzeb polityki informacyjnej nie rozumiał. A ty rozumiesz.

Stawiasz kropkę i wysyłasz. Stwierdzenie, że prawnie bezskuteczne jest postanowienie sądu, o które sama wystąpiłaś przychodzi ci z łatwością. Przecież nie takie miało być, więc jest oczywiście bezskuteczne. Gdyby sąd się z prokuraturą zgodził i uznał twoje zażalenie - nie musiałabyś tych bzdur wypisywać. Po paru latach mieszania wszystkiego ze wszystkim i robienia surowych, prokuratorskich min nabiera się jednak wprawy. A przecież jesteś zawodowcem.

Administracja działa coraz lepiej. Urzędnicy i funkcjonariusze z pełnym zaangażowaniem wykonują swoje zadania. Dzieło naprawy trwa... pisząc te przemówienia coraz częściej czujesz ich powtarzalność i swoje znużenie. Może rzeczywiście potrzebny jest Nowy Ład. Wszystko będzie wtedy jeszcze lepiej, niż jest.

Wracasz do klawiatury żeby skończyć, zanim zadzwoni telefon.