To, co widzę w tej chwili: to wyciszenie ludzi, to skupienie, tą przyjazność powszechną, to jest nadzwyczajne. To mi właśnie przypomina ten czas, kiedy papież po raz pierwszy do nas przyjechał, ten czas, kiedy został wybrany papieżem - mówi Krzysztof Zanussi.

Tomasz Skory: Rzesze ludzi na całym świecie ostatnie dni postrzegają jak przez mgłę. Rozpamiętują wydarzenia. Próbują sobie z tym poradzić. Pan te dni pełnego godności gaśnięcia Ojca Świętego spędził w Rzymie, znacznie bliżej niż my. Jak to wyglądało tam?

Krzysztof Zanussi: Myślę, że wyglądało podobnie, tzn. wszyscy mieliśmy dostęp do tych samych przekazów medialnych. Te przekazy właściwie od tygodnia towarzyszyły śmierci. To się normalnie nigdy nie zdarza. Nigdy nikt niczyjej śmierci w takich etapach nie ogląda, od tego niemego krzyku w oknie, który tak szalenie wszystkich przejął i zostanie takim obrazem do końca życia tych, którzy widzieli go na żywo. Człowiek, który chce coś powiedzieć i już mu odmawia głos posłuszeństwa. Poprzez te kolejne etapy umierania, które przecież – to umieranie - w dzisiejszym świecie to rzecz tak wstydliwa. Wszyscy udajemy nieśmiertelnych, wszyscy udajemy, że to przydarza się innym, a tu nagle postać taka powszechnie znana, ceniona, kochana, przedstawia swoją śmierć na oczach publicznych.

Tomasz Skory: Były dni męki, cierpienia i w końcu ten straszny sobotni wieczór, porażająca wiadomość, jak została przyjęta przez Polaka w Rzymie?

Krzysztof Zanussi: To jest taka śmierć, której się spodziewaliśmy. Była zapowiedziana. Słyszeliśmy z komunikatów lekarskich, że sytuacja jest beznadziejna. A jednak to tak jak w wypadku kogoś bliskiego, jak się stanie to jest nagłe zdziwienie: „Jak to możliwe? Tyle lat go mieliśmy, a teraz go nie mamy!” Trzeba się z tym pogodzić i trzeba przede wszystkim być na to przygotowanym, a dla chrześcijan trzeba przede wszystkim trzymać się myśli, że On jest przecież, ale w innym wymiarze.

Tomasz Skory: Od kilku dni wszyscy głęboko rozpatrujemy, każdy na własny użytek, swoje kontakty z tak odległym, a przecież tak bliskim Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Staramy się odpowiedzieć pytania, nad którymi dość rzadko się zastanawiamy. Pan o czym myśli?

Krzysztof Zanussi: Myślę, znowu o tym, co straciłem, bo każdy myśli o sobie przede wszystkim. Więc na ile straciłem kogoś, kto przez tyle lat był dla mnie bardzo ważnym autorytetem, był drogowskazem. Był człowiekiem działającym na tylu płaszczyznach, bo i na płaszczyźnie czysto duszpasterskiej i na płaszczyźnie akademickiej. Był człowiekiem, który pisał ważne teksty i w końcu był artystą, co mnie było szalenie bliskie. Miałem do czynienia z jego tekstami, biografią, z „Bratem naszego Boga”, który był jego sztuką. Wcześniej pani Ola Kurczab-Pomianowska robiła przy mojej małej współpracy „Hioba” – jego młodzieńczą sztukę przetłumaczoną na włoski, wystawioną we wczesnym stadium pontyfikatu na jednym z pierwszych spotkań publiczności włoskiej z papieżem, który okazał się autorem, pisarzem. Ta inscenizacja, którą pani Kurczab prowadziła w San Miniato, została mi w pamięci, jako taki moment, kiedy zobaczono papieża z innej strony. Zobaczono postać człowieka, który potrafi wyrażać się różnymi mediami: swoim bezpośrednim mówieniem i właśnie tym, że jest poetą, pisarzem, artystą.

Tomasz Skory: Wróciwszy do Polski z Rzymu całkiem niedawno, zobaczył pan kraj zupełnie inny. Jak się sprawujemy my - Polacy, opłakując śmierć Ojca Świętego?

Krzysztof Zanussi: Nie wypada nikomu z nas, nam samym wystawiać cenzurki, ale jest coś w atmosferze przynajmniej miasta, co przypomina mi najlepsze czasy Solidarności. Mówi się, że w Polsce w złych czasach warto być, bo w złych czasach Polska jest najpiękniejsza. Tym jest piękniejsza od wszystkich innych krajów, które znam, że my się jednoczymy w złych chwilach, że my potrafimy przejść ponad naszą małość, ponad nasze codzienne niedostatki. To, co widzę w tej chwili: to wyciszenie ludzi, to skupienie, tą przyjazność powszechną, to jest nadzwyczajne. To mi właśnie przypomina ten czas, kiedy papież po raz pierwszy do nas przyjechał, ten czas, kiedy został wybrany papieżem. To są te najpiękniejsze momenty dla paru pokoleń ludzi, którzy będą to pamiętać. To jest czas, kiedy cała marność ludzka schodzi na drugi plan i ludzie są lepsi, piękniejsi. Wiemy, że nie będzie tak wiecznie, że nie potrafimy być tacy długo, ale w tych złych, trudnych chwilach potrafimy być nadzwyczajni. Wydaje mi się, że Polacy to nadzwyczaj pięknie to przeżywają. Patrzyłem jak przeżywają to Włosi, porównywałem to z Rzymem, który ma te swoje dwa tysiące lat papiestwa i taki rodzaj zblazowania …

Tomasz Skory: Powiedzmy dystansu …

Krzysztof Zanussi: Dystansu, jeżeli nie nawet pewnego cynizmu wobec władzy, która dla Rzymian była przez wieki władzą świecką. Rzymianie byli bardzo wzruszeni, naprawdę bardzo polubili tego papieża. Mimo że był Polakiem, on był dla nich dużo bardziej rzymianinem niż papież z Mediolanu, który też był prawie cudzoziemcem dla rzymianina. Mediolan to jest już zupełnie inny kraj. Ten papież, który wszedł w tą głęboką rzymskość, który pochodził po tych wszystkich parafiach, który umiał rozmawiać z ludźmi. Bardzo dobrze go rozpoznali i bardzo go polubili. Widziałem ludzi klękających na ulicach, co ponoć się w Rzymie nie zdarza. Widziałem to całe otoczenie Pałaców Papieskich, wokół których kręcił się taki tłum przede wszystkim młodych ludzi, którzy chcieli jakoś wyrazić to, że jest im żal, że kogoś im zabrakło, że kogoś lubili. To było bardzo piękne, aczkolwiek oczywiście byli inni ludzie. Spotkałem jakiś zapłakanych państwa starszych przed sklepikiem, coś do nich zagadnąłem. Oni tak powiedzieli, jak bardzo opłakują papieża, a kiedy zapytałem dlaczego – odpowiedzieli: „Bo taką turystykę napędzał! Tylu ludzi do Rzymu przyjeżdżało!” To się wydaje cyniczne, ale jak się przyjrzeć - to nie było cyniczne, bo przecież ta turystyka nie była turystyką gapiów, tylko ludzi, których przyciągały jakieś treści, które ten papież głosił. Nie była to taka atrakcja bezmyślna tylko to była wartość, którą ci ludzie w ten sposób dostrzegli.

Tomasz Skory: Wartość, tyle że bardziej wymierna. Dziękuję bardzo.