- Dzisiejsze działania mają charakter przede wszystkim propagandowy, a uległość Korei Południowej sprawi, że z iskry, jaką jest atak na wyspę Yeonpyeong, rozgorzeje jedynie niewielkie ognisko - uważa profesor Waldemar Dziak, specjalizujący się w problematyce Dalekiego Wschodu. - Za trzy tygodnie dowiemy się, że tym incydentem kierował Kim Dzong Un - dodaje Dziak.

Tomasz Skory: Czy tym, co spowoduje tak miękkie reakcje Korei Południowej, nie jest po prostu broń atomowa w rękach Kim Dzong Ila, Kim Dzong Una?

prof. Waldemar Dziak: W jakimś stopniu tak, ale nie do końca. Koreańczycy południowi są tak przyzwyczajeni do tego permanentnego zagrożenia z północy, że oni śpią z tym zagrożeniem, oni się przyzwyczaili. Chociaż Korea Południowa musi coś z tym zrobić! Nie może być, żeby co pół roku jedno państwo napadało na drugie, zabijało obywateli, paliło domy, wioski, a taka potęga, poza słowami potępienia, nie robiła nic.

Tomasz Skory: Wygląda na to, że tak właśnie będzie.

prof. Waldemar Dziak: I dlatego, gdy mnie dzisiaj wszyscy pytają: "Czy z tej iskry rozgorzeje płomień?", odpowiadam: "Nie! Rozgorzeje tylko małe ognisko, które zaraz przygaśnie." Za trzy tygodnie być może dowiemy się z biuletyny wewnątrzpartyjnego, że ten incydent był kierowany przez młodego następcę Kim Dzong Una, który wykazał swoją bojowość i hart ducha. "Ja walczę z imperialistami!". To robi dzisiaj Kim Dzong Un.