„Mamy oczywiście dzisiaj pewien dystans do tego strajku, ale nie ma co ukrywać, że jednak ten strajk chyba zaważył na całym życiu naszej rodziny” – mówił Jerzy Demski w Porannej rozmowie w RMF FM o strajku w kopalni „Piast” w 1981 r. 14 grudnia 1981 r. 2 tys. górników kopalni „Piast”, podobnie jak ich koledzy z innych kopalni na Śląsku nie wyjechało na powierzchnię w proteście przeciwko wprowadzeniu przez komunistyczne władze stanu wojennego w Polsce.

Większość kopalni została spacyfikowana w ciągu kilku dni przez wojsko i oddziały ZOMO. Załoga "Piasta" opierała się najdłużej. Ich strajk zakończył się dopiero 28 grudnia 1981 r. Około tysiąca górników, którzy wytrwali w strajku do samego końca, Wigilię spędzało 650m pod ziemią. Myśmy już troszeczkę okrzepli - wspomina tamten dzień Demski. Samo rozpoczęcie strajku, potem jednak wieść o tragedii na "Wujku" nas jakby wręcz przeciwnie, bardziej wtedy zespoliła. Sami dzisiaj mówimy, że chyba się tam zawiązała taka podziemna armia w tym momencie. To był już jedenasty dzień strajku. Wtedy już też wiedzieliśmy, że wyjechał "Ziemowit", że gros naszych kolegów też wyjechało. Nie mam pretensji o to - dodał górnik.

Demski wspominał też, że w Wigilię do protestujących górników zjechał biskup. Ale nie po to, żeby namawiać ich do zakończenia strajku. Nikt nas nie namawiał. To już był etap, na którym już wiedziano, że nie ma sensu namawiać strajkujących, bo i tak nie wyjadą - mówił Demski. Dodał też, że górnicy z "Piasta" chcieli strajkować dłużej. Mieliśmy taką nadzieję, że jeszcze wytrzymamy, że po tych świętach ktoś do nas dołączy i ktoś nas poprze. Ale stało się, jak się stało - mówił uczestnicz strajku w 1981 r.

Demski wspomniał też, że o strajku z 1981 r. cały czas pamięta się w kopalni "Piast". Wszyscy młodzi pracownicy, który zaczynają pracę, muszą podejść pod ołtarz, muszą się nauczyć historii tej kopalni, historii tego strajku. W ten sposób pielęgnujemy cały czas tę tradycję. To gdzieś żyje w tej kopalni. W tej załodze zawsze coś zostało. Mimo że to już nowa załoga jest, ale coś mają jednak w sobie - mówił.

Przeczytaj całą rozmowę:

Robert Mazurek: Dzień dobry państwu, kłaniam się nisko w Wigilię. To nadzwyczajny. I zacznę od pytania do państwa. Bo, czy zdarzyło się państwu spędzać Wigilię inaczej? Inaczej, to znaczy nie z rodziną, nie w towarzystwie tych najbliższych, tych, których kochacie. Nie z potrawami, które są tradycyjne i zawsze były w naszych domach. Mój rozmówca spędził wigilie 650 m pod ziemią, a co gorsza bał się wyjść na powierzchnię, jak oni wszyscy wtedy, bo bali się, że po prostu będą do nich strzelać. Działo się to 40 lat temu w kopalni Piast. Wtedy, po wprowadzeniu stanu wojennego toczył się tam strajk. A moim gościem jest Jerzy Demski, uczestnik tego strajku. Dzień dobry, panie Jerzy.

Jerzy Demski: Dzień dobry, witam państwa serdecznie.

Panie Jerzy. 40 lat to szmat czasu. Opowiadał pan o tym dzieciom, wnukowi?

Tak. Mamy oczywiście dzisiaj pewien dystans do tego strajku, ale nie ma co ukrywać, że jednak ten strajk chyba zaważył na całym życiu naszej rodziny. On jest jakby cały czas troszeczkę żywy. My wszystko o tym strajku wiemy. Ale nie tak, że rozmawiamy o tym. Rzadko rozmawiamy.

Ale jak jest Wigilia, jak państwo siedzą razem przy kolacji, to nie mówi pan: "Ej, słuchajcie, a nasza pierwsza Wigilia z waszą mamą, ona była wtedy w ciąży, to była wtedy, jak ja siedziałem pod ziemią"?

Teraz już nie. Myślę, że nie. Moja córka ma właśnie prawie te 40 lat, wnuk 15, syn 28. My na innych płaszczyznach rozmawiamy.

Raczej normalnie, nie wracacie państwo do historii?

Nie wracamy do tego. Ale przez cały rok gdzieś tam zawsze, czy przy obchodach co 5 lat, jesteśmy w to zaangażowani. I to mocno.

No tak. Panie Jerzy, bo to była taka historia, że pan był bardzo młodym człowiekiem. 21 lat. Ludzie wtedy myślą o tym, jak się zabawić, jak pożyć, a nie jak spędzać 2 tygodnie pod ziemią.

Taka jest prawda. 21 lat, byłem jednym z młodszych strajkujących wtedy w kopalni "Piast". To jest cała historia tego strajku. Ona jest opisana w książkach, nie za dużo dokumentów, bo służby zadbały o to, żeby nie było za dużo dokumentów.

Ale ja to wyglądało z waszej strony? Wie pan, po pierwsze nikt z nas nie był pod ziemia. Ja sobie w ogóle nie wyobrażam tego, że mógłbym zjechać 650 m pod ziemię.

Zapraszam.

Dzięki serdeczne. Umarłbym ze strachu. Ale później wizja, że spędzam tam 2 tygodnie i spędza tam święta, to jest jednak jakiś kosmos.

 

No z tej perspektywy dzisiaj... No oczywiście ja jestem górnikiem, więc mnie czeluści podziemne jakoś tam nie dziwią, bo przecież niejednokrotnie nasi znajomi, rodziny, kiedyś takie możliwości były, zjeżdżały pod ziemię. Na pewno dla kogoś, kto nigdy nie był pod ziemią, to Wieliczka to nie jest to.

No tak, Wieliczka to nie jest to. Ale dobrze wróćmy, do tej sytuacji 40 lat temu. Wy wiedzieliście już, czym się skończyła pacyfikacja "Wujka". Widzieliście, co było w innych kopalniach. A jednak mimo to siedzieliście tam w Wigilię.

No tak, patrząc dzisiaj z perspektywy, trzeba też wiedzieć, że to już jest jedenasty dzień strajku. To myśmy już troszeczkę okrzepli. Samo rozpoczęcie strajku, potem jednak wieść o tragedii na "Wujku" nas jakby wręcz przeciwnie, bardziej wtedy zespoliła. Sami dzisiaj mówimy, że chyba się tam zawiązała taka podziemna armia w tym momencie. To był już jedenasty dzień strajku. Wtedy już też wiedzieliśmy, że wyjechał "Ziemowit", że gros naszych kolegów też wyjechało. Nie mam pretensji o to.

No dobrze, ale wie pan, to są też takie historie zupełnie codzienne. Bo z jednej strony wy tam siedzicie i pan mówi: "Myśmy okrzepli". Ale przecież dzwoniły do was, bo przynajmniej na początku mieliście kontakt z rodzinami, matki, żony, narzeczone. Pańska narzeczona nie płakała panu i nie mówiła: "Jurek, wracaj!"?

No tak. Ale myśmy nie dawali takiego przekazu negatywnego, że nam jest źle, że jesteśmy głodni. Uspokajaliśmy, że jest dobrze, że wytrzymamy. Do dziś jeszcze posiadam listy, które pisałem do mojego ojca, brata, mamy, do dziewczyny.

Ta historia, jak pan powiedział, ukształtowała pana rodzinę. Ale ja wracam ciągle do tego dnia, do Wigilii sprzed 40 lat. Wy mieliście tam jakiś opłatek?

Nie ma co ukrywać, to już był moment, w którym władze nie miały pomysłu, jak się nas pozbyć spod ziemi, więc blokada jedzenia, żywności nastąpiła.

No właśnie. Oni was wzięli głodem, prawda?

Tak. Dzisiaj tak trzeba to oceniać. Ale opłatki schodziły wcześniej, więc ten opłatek był. W dzień Wigilii mieliśmy wizytę biskupa, który dziś wspomina tamtą swoją posługę. Był biskup pod ziemią, to też takie robi wrażenie.

I namawiał was, żebyście wyjechali?

Nikt nas nie namawiał. To już był etap, na którym już wiedziano, że nie ma sensu namawiać strajkujących, bo i tak nie wyjadą. To trzeba być na tym strajku. To nie jest tak, że 2 tys. górników przebywa w jednym miejscu. Myśmy byli oddaleni po parę kilometrów. Część pod szybem, ja na tzw. złotych piaskach, nasi koledzy gdzie indziej. Ale tak, jak powiedziałem. W wigilię to już zostali ci, co wiedzieli, że trzeba zostać. W ogóle w naszych sercach była taka pewna nadzieja, nie, bo to jednak te wiadomości docierały listownie. Przekaz był troszkę fałszowany przez służby, ale jednak w mieliśmy taką nadzieję, że jeszcze wytrzymamy, że po tych świętach ktoś do nas dołączy i ktoś nas poprze. Ale stało się, jak się stało.

I wytrzymaliście długo. Wyjechaliście dopiero 28 grudnia. Jak dzisiaj pan obchodzi święta, po tych 40 latach od tamtej Wigilii? Tak normalnie?

Staram się normalnie.

Pan obchodzi święta po śląsku czy po małopolsku? Bo pan pochodzi z Małopolski.

Ja, wbrew pozorom, nigdy nie robiłem Wigilii we własnym domu.

A to dlaczego?

Bo w naszym domu, w naszej rodzinie jest tradycja, że Wigilię spędzamy u najstarszych. U mojej mamy.

Czyli to jest małopolska Wigilia, nie Śląska?

Tak, małopolska Wigilia. Tak mi się wydaje.

Zasadnicze pytanie, które zainteresuje wszystkie dzieci, które nas pewnie dzisiaj słuchają, bo w końcu nie poszły do szkoły. Panie Jerzy, a kto u was przynosi prezenty? Św. Mikołaj, Aniołek, Dziadek Mróz?

Nie no, świat się troszkę zmienił. Może kiedyś nasze dzieci wierzyły w Mikołaja.

Wierzą, wierzą. Ja wierzę.

Wierzą, no tak trzeba przekazywać. My mamy podzielone role w naszej rodzinie. Ja jestem od postawienia choinki. Moja rodzina od ubrania tej chodniki i od załatwienia prezentów. Moja rola się kończyna wniesieniu choinki do domu i postawieniu jej. I oczywiście zostaje mi jedna lampka do powieszenia.