"Można odnieść wrażenie że Marzec 68 roku to jest coś niespójnego. Wbrew zasadom gramatyki i logiki, lepiej by było mówić o „marcach 1968 roku”. W naszej pozytywnej pamięci to jest bunt studentów, wsparty przez robotników. To był bunt pierwszego pokolenia urodzonego i wychowanego w PRL" – mówi prof. Jerzy Eisler gość Porannej rozmowy w RMF FM. Historyk i dyrektor warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej dodaje: w Marcu 68 roku polska młodzież walczyła o wolność (…). O to, żeby dziewczyna mogła założyć krótką spódnicę i żeby nie była narażona na coś, co dziś nazywamy molestowaniem. O to żeby chłopak mógł mieć długie włosy" – podkreśla gość RMF FM.

Robert Mazurek: Zanim o Marcu, bo dzisiaj okrągła rocznica bardzo ważnego dla Marca, symbolicznego wydarzenia, czyli wiecu na Uniwersytecie Warszawskim, to pan ma z marcem swoja osobistą historię.

Prof. Jerzy Eisler: Tak, to romantyczna historia. Trzeba było być dziwnym, młodym człowiekiem, żeby akurat w 68’ roku w Polsce zakochać się po raz pierwszy w życiu w Żydówce, żeby w momencie kiedy, jak to się wówczas mówiło, zaczynaliśmy ze sobą chodzić, znać dzienna datę końca naszej romantycznej historii. Ona wyjeżdżała z Polski 31 grudnia 1968 roku i w sylwestra byłem na Dworcu Gdańskim ją pożegnać.

I nie spotkali się państwo już nigdy?

Nie.

I to jest tyle romantycznej historii, o kobietach z resztą też jeszcze będzie, najpierw o tym Marcu. Ja mam takie poczucie, że ludzie mają absolutne prawo się pogubić. Bo ciągle słyszymy Marzec, i słyszymy: Dziady, słyszymy o kampanii antysemickiej rozpętanej przez władze, przez towarzysza Gomułkę, słyszmy o emigracji - ale co w tym wszystkim było najważniejsze?

Przede wszystkim zwykle słyszmy o jednym, góra dwóch z tych elementów. Można odnieść wrażenie, że Marzec to jest coś takiego kompletnie niespójnego. Ja kiedyś wymyśliłem, że wbrew zasadom gramatyki i logiki, lepiej by było mówić o Marca ’68. Ale oczywiście Marzec był jeden. Te wszystkie wątki istotnie były. Ja bym się nie odważył powiedzieć, który był najważniejszy. Natomiast w naszej pamięci, tej takiej pozytywnej, to jest bunt studentów, młodej inteligencji, wspartej przez młodych robotników i młodzież szkół ponadpodstawowych.    

Sam pan podaje takie dane, z których wynika, że najwięcej protestowało robotników niż studentów. 

Tak, i ci robotnicy byli poniżej lat 30, czyli to byli młodzi ludzie. To był bunt pierwszego pokolenia urodzonego i wychowanego w PRL. Dla tych ludzi pieczątka w dowodzie osobistym była czymś naturalnym, dla ich rodziców i dziadków niekoniecznie.

Pieczątka w dowodzie osobistym jest czymś, co nawet moje pokolenie ma prawo nie znać.

Trzeba było mieć wbitą w dowód osobisty, który był książeczką a nie jak dzisiaj kartą, meldunek: gdzie się jest zameldowany, ale niekoniecznie gdzie się mieszka; i miejsce pracy.

Panie profesorze, czy ten bunt młodzieży polskiej był w czymkolwiek podobny do tego, co w tym samym czasie działo się na przykład w Paryżu?

W zewnętrznych objawach bardzo. Tu i tu strajki, sitingi, czyli siedzące protesty, demonstracje uliczne, starcia z policją, milicją, uchwalanie rezolucji, ulotki. To wszystko tak, ale istota była zupełnie różna. Polscy studenci, polska młodzież walczyła o wolność w takim rozumieniu trochę nie naszym. Nam się to kojarzy z niepodległością. Wolność to to, że dziewczyna może założyć krótką sukienkę, czy krótką spódnicę i nie będzie się narażała na to, co dziś nazywamy molestowaniem. Chłopak może mieć długie włosy i nie naraża się na skatowanie w komisariacie Milicji Obywatelskiej.

I obcinanie ich nożem.

I obcinanie ich nożem. Ta wolność to oczywiście wolność słowa, wolność zgromadzeń, ale też taka wolność bezpieczeństwa.

Jednocześnie była wielka kampania antysemicka, która była jak rozumiem, wynikiem starcia dwóch frakcji w partii. We władzach - właściwie trzeba byłoby powiedzieć. I fala emigracji. Czy powinniśmy za to przepraszać? My Polacy. My władze?

Z redaktorem Robertem Mazurkiem rozmawialiśmy...

... nie znam człowieka.

Wydaje mi się, że się zgadzamy. W relacjach międzypaństwowych, międzynarodowych, ale w rozumieniu innych społeczeństw, ma to sens. Polsko-niemieckie, polsko-ukraińskie, relacje polsko-żydowskie, w tym wypadku polsko-izraelskie... to tak. Natomiast w wymiarze wewnątrz-polskim? Co mamy przepraszać pan, ja za milicję obywatelską? Za bicie ludzi? Pan i ja mamy za ordynarny antysemityzm funkcjonariuszy, urzędników, którzy nie wyrzucili tych ludzi z Polski, ale stworzyli taki klimat, że ci ludzie decydowali się na emigracje.

Słyszymy teraz dramatyczne głosy, pan Broniatowski, znany dziennikarz, szef Politico.eu. mówi o tym, że niczym Marzec 68 i marzec dziś w zasadzie nie różnią się niczym. Tylko pociągi z dworca gdańskiego nie jeżdżą.

Nie wiem co powiedzieć. Choćby tym, że wtedy nie mógłby czegoś takiego powiedzieć, bo była cenzura a teraz jej nie ma. Był jeden program telewizji, a teraz jest nie wiem ile. Do tego kanały radiowe, prasa. jeśli nawet jakaś gazeta słowem się o czymś nie zająknie, to inna opisze to ze szczegółami. Analogicznie media elektroniczne. Tam było biuro prasy KC, cenzura prewencyjna.

To zostawmy to, bo 8 marca to jednak też było w PRL-u, dosyć specyficzne święto. Międzynarodowy Dzień Kobiet - tak to się nazywało. W Związku Radzieckim - dzień wolny od pracy.

Ja myślę, że dzisiaj część pań kultywuje to. To, że mamy co roku manify... Około 8 marca jest jakimś świadomym czy nieświadomym do końca przejęciem. Oczywiście wtedy to był ten dzień, kiedy panowie całowali panie w ręce, wręczali goździki, w zakładach pracach pończochy albo jakieś inne tam czekoladki.

No właśnie, za komuny wręczano rajstopy! To jednak coś wzruszającego...

Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że później, w stanie wojennym, kiedy rzeczywiście wszystkiego brakowało, bywało także, że po mydełku w niektórych zakładach...

Szaleństwo naprawdę.

...Co musiało być niezwykle miłe, taką sugestią, że ta pani się nie myje, skoro dajemy jej mydło...

Nie, nie. Myślę, że te panie doskonale wiedziały...

Cieszyły się!

...I przyjmowały to z radością. Ja zrobiłem kiedyś wywiad z dwiema Rosjankami opowiadającymi o tym, że w Związku Radzieckim z kolei to był też taki dzień, takie święto mężczyzn, którzy z tej okazji potrafili sporo wypić za zdrowie dam, oczywiście.

No oczywiście...

A w Polsce też tak było?

Ja myślę, że tak. Takich byśmy też znaleźli. Ciekawe jest to, że dla mnie było zawsze zaskakujące, że ja się spotykałem ze stosunkowo dużą częścią pań, które mówiły: "A ja lubię Dzień Kobiet, mnie się to podoba". Dla mnie jest w tym święcie wręcz coś obrzydliwego. 364 dni w roku kobiet nie szanujemy, nie lubimy, nie traktujemy elegancko, a jeden dzień w roku: wstajemy jak wchodzą, przepuszczamy przez drzwi, kłaniamy się, całujemy po rękach, itd.

I koniecznie rajstopy, proszę panów, jeśli chcecie być naprawdę staromodni, to proszę do sklepu po mydło, po rajstopy i po goździki, tak?

Tak!

Prof.. Eisler o powołaniu Muzeum Getta Warszawskiego: Jeżeli miałoby to być muzeum innej opcji politycznej - to nie jest potrzebne

"Jeżeli miałoby to być muzeum innej opcji politycznej, innej wizji - to nie (jest potrzebne dodatkowe muzeum oprócz POLIN - przyp.red.)" - tak o pomyśle powstania Muzeum Getta Warszawskiego powiedział w internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM prof. Jerzy Eisler. Jak dodał, powstanie w getcie było ważnym wydarzeniem i w sensie edukacyjnym jego stworzenie to dobry pomysł. "Nie wiem, to jest bardzo skomplikowane" - tak na pytanie o to, czy w ramach ustawy degradacyjnej powinno się symbolicznie zdegradować WRON odpowiedział gość RMF FM.

O Alei Zasłużonych na Powązkach, gdzie spoczywają m.in. Bierut czy Gomułka, gość RMF FM powiedział: "Pomysł jaki mam, nikt go nie poprze, to zbudować nowe Powązki. Przenieść z całą nabożnością bohaterów, a to zostawić tym, którzy tam zostaną". O pomyśle zburzenia warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki gość Roberta Mazurka powiedział natomiast, że jest zdecydowanym przeciwnikiem, "dlatego że jest to jedyny taki dom w całej Europie na zachód od Bugu". "Dla cudzoziemców to jest atrakcja. Jest on oryginalny tak, jak wieża Eiffla, która też jest tak brzydka, że aż piękna. On (PKiN) jest tak brzydki, że aż piękny" - stwierdził prof. Eisler.