Nie mogę pojąć, dlaczego publikowanie książki dowodzącej zamachu w Smoleńsku jest "dążeniem do prawdy", a ujawnianie stenogramów i dowodów "wrzutką i to wrzutką pisaną cyrylicą". Nie mogę zrozumieć, czemu coroczne, ogłaszane przy okazji kolejnych rocznic katastrofy, raporty Antoniego Macierewicza są godne opiewania, zaś publikacja informacji ze śledztwa "haniebnym opluwaniem ofiar i tańcem na grobach". Nie jestem i nigdy chyba nie będę w stanie domyślić się, dlaczego, gdy pojawiają się jedne newsy, to niektórzy najpierw zadadzą pytanie "komu to służy" i "kto za tym stoi", a gdy pojawiają się inne, stwierdzą, że zadawanie tych pytań jest "odwracaniem uwagi od sedna sprawy" i "zaciemnianiem rzeczywistości". I z tym niezrozumieniem i nie-domyślnością przyjdzie mi chyba jakoś się pogodzić.

Dwa lata temu krakowski Instytut Sehna opublikował swój stenogram rozmów w kokpicie tupolewa. W tamtym stenogramie nie zidentyfikowano generała Błasika. I zakwestionowano wcześniejszy pewnik, że w momencie katastrofy generał był tuż za plecami załogi. Zrobiono to na podstawie tych samych nagrań z czarnych skrzynek, które do dzisiaj są w Moskwie. Zwolennicy tez zamachowych byli dumni i szczęśliwi. Orzekli, że prawda wyszła na jaw. I kompletnie nie obchodziło ich, że "Polacy nie są w stanie zweryfikować czy w tej skrzynce nikt nie gmerał, nie mogą jej dokładnie przebadać". Dziś uznają to za jeden z głównych argumentów przeciwko nowym stenogramom.

Co roku, przy okazji kolejnych rocznicy katastrofy smoleńskiej, zespół Antoniego Macierewicza publikuje własny raport na jej temat. Raport dowodzący tez o dwóch wybuchach, fałszowaniu dowodów i wielkim kłamstwie smoleńskim. Ten sam polityk PiS-u, ze swobodą dowodził też, że "trzy osoby przeżyły katastrofę", czy, że "mogło być tak, że mamy do czynienia z mordowaniem tych, którzy przeżyli". Mówi to przy okazji rocznic, przed nimi, po nich. I ci sami, którzy dziś uznają publikację stenogramów za "brudną grę, która rani rodziny, tuż przed rocznicą śmierci ich bliskich" nie widzą w działaniach Macierewicza niczego złego, a już na pewno - raniącego rodziny ofiar.

Kilka miesięcy temu pojawiły się nagrania z Sowy i Przyjaciół. Mocno obciążające kilku polskich oficjeli. Równolegle z pytaniami o to, o czym panowie rozmawiali, zaczęły pojawiać się inne - skąd wzięły się nagrania, dlaczego ujawniono je w tym, a nie innym momencie, czy nie miały posłużyć do zemsty na którymś z uczestników biesiad. Dla wielu, takie pytania były "skandalicznym przykrywaniem sedna sprawy". Dziś ci sami, którzy wtedy oburzali się na ich zadawanie, idą tym samym tropem - i pytają "dlaczego teraz", "skąd ten wyciek", "w imię czego go dokonano". Nie twierdzę, że to nie jest interesujące. Ale jeśli jest - to zawsze, a nie tylko wtedy, gdy pojawiają się newsy, które akurat są nam nie w smak.

Takich przykładów dwój-myślenia i dwu-standaryzowania mógłbym przytoczyć mnóstwo. Bo spotykam się z nimi codziennie. I niezmiennie jestem zdziwiony. Także tym, że niektórzy wciąż nie rozumieją, iż praca dziennikarza polega na informowaniu, ujawnianiu faktów i odkrywaniu tego co ukryte. Nawet jeśli to kontrowersyjne. I nawet jeśli komuś nie pasuje do jego wyobrażenia świata.