Po brukselskim szczycie UE premier wychodzi prawie na zero. Chwali się, że ugrał w funduszach spójności przeznaczonych na rozwój biedniejszych regionów 4 miliardy euro więcej w porównaniu z obecną siedmiolatką. Trzeba przyznać, że więcej zyskać się nie dało, bo opór zwolenników cięć był ogromny.

Nie należało mówić w kampanii wyborczej o 300 miliardach złotych, bo już w tamtym momencie zamknęliśmy sobie drogę do jakiegokolwiek naddatku.

Premier zyskał w funduszach spójności, ale pytany przede mnie przyznał, że straciliśmy 3 miliardy (z moich wyliczeń wynika, że może nawet 3,6 miliarda euro) na rozwój obszarów wiejskich, czyli modernizację wsi.  A to oznacza zerowy bilans. Co więcej, wzrost dopłat dla Polski nie jest tak naprawdę zasługą premiera Tuska, ale negocjatorów naszego wejścia do Unii Europejskiej. Już prawie 10 lat temu ustalono, że dopłaty będą teraz wzrastać.

Oczywiście - 105 miliardów to ogromne pieniądze i szansa Polski. Teraz trzeba będzie je mądrze wydawać i uważać na ukryte haczyki. Na pewno będzie to trudniejsze niż w przypadku środków z obecnego budżetu.