Nie będę tańczył na grobach Rosjan. Żołnierz umiera szybko, ale jego rodzina kona do końca życia. Wszystkie radości z pierwszych postawionych kroków, ze świeczek na urodzinowych tortach. Chrzciny, komunie, zaręczyny i wesela. Zagraniczne urlopy i wyjazdy za miasto. Ginie człowiek, ale nie pamięć po nim zostaje. Dlatego nie będę zacierał rąk nad płonącym rosyjskim czołgiem, nie komentuję zdjęć trupów z białą opaską na rękawie. Wprawdzie pacyfistą przestałem być trzy tygodnie temu, prawo do tego tańca zostawiam Ukraińcom. Nie mnie dyktować obrońcom Mariupola, co jest obecnie dopuszczalnym parkietem.

Ponoć pierwszą ofiarą wojny jest prawda - lubimy takie efektowne powiedzenia. Rzucamy więc kamieniami szaniec i przywołujemy Westerplatte lub Termopile. Pomagają nam czuć się ludźmi, gdy wokół szerzy się bestialstwo. Bufor językowy chroni nas przed rzeczywistością. 

To naturalne, że człowiek chce trzymać mrok na wyciagnięcie ręki, a najłatwiej robić to słowem. Ale przychodzi moment, gdy przestajemy widzieć złożone błagalnie dłonie. Prosimy wtedy Boga, żeby nas oszczędził, ale Bóg nie decyduje o przebiegu wojny. Marsowe oblicze ma szaleniec na Kremlu i żołnierz pociągający za cyngiel.

W takich chwilach jak bumerang wraca myśl dziękczynna - wiara w cuda nas nie ocali, ale dzięki Bogu za NATO. Nie będę pisał o artykule piątym sojuszu, bo pojawia się w komentarzach jak zawór bezpieczeństwa w silniku parowym. Skupię się ponownie na słowach: razem i osobno. Kolektywnie pomagamy uchodźcom i to przynosi skutek. Wspólnie tworzymy też militarny pakt defensywny, który dla Kremla jest czym więcej niż strach na wróble. Zachód posiada trzy razy więcej pocisków atomowych niż Rosja. Wiem doskonale, że ich odpalenie oznaczałoby koniec wszystkiego, ale to daje do myślenia generałom w Moskwie.

Drugim słowem jest - osobno - nie zapomniałem o nim! To zgubny kierunek, którego obranie w przypadku wojny jest niewybaczalne. Jedno osobno potrafi rozwalić wszystkie razem jak ukraińska rakieta czołg na obrzeżach Kijowa. Nic z niego nie zostaje oprócz deszczu złomu i zwęglonej, organicznej masy. Niebezpieczne jest zatem odrywanie się od peletonu. W czasie pokoju może się udać, ale nie podczas wojny. Dotyczy to polityków, którzy nie rozumieją istoty sojuszu. Na zdjęciu z Zełenskim wygląda się dobrze, można też mówić z przekonaniem o siłach pokojowych NATO. Ale bez uzgodnienia tego z Waszyngtonem jest się osobno.

Dlaczego wspominam stolicę Stanów Zjednoczonych? A czyje bazy są w Polsce? Czyje samoloty wraz z polskimi strzegą naszego nieba? Już zwykła kurtuazja sugerowałby zachowanie ostrożności w strategicznych projekcjach. Nie mówiąc o formalnych zobowiązaniach. Zanim ktoś oskarży mnie o krytykowanie niedawnej misji w Kijowie, nie mogę jej ocenić negatywnie. Szerszy punkt widzenia budzi wątpliwości, ale jej znaczenie dla Ukraińców było olbrzymie. Poczuli się z Europą razem. Mogli złożyć raport z oblężonego miasta twarzą w twarz, przy stole, w obecności czterech premierów (plus ten dodatkowy człowiek).

Dziś spadły rakiety na zakład naprawy samolotów we Lwowie. Rosjanie nie wiedzą, gdzie Ukraińcy bandażują postrzelone Migi, atakują więc na oślep. To, że blisko polskiej granicy, może napawać nas trwogą. Agresor uważa, że Ukraina jest jego do ostatniego metra przy prawym brzegu Bugu. Wprawdzie ataki w zachodniej części kraju zdarzały się dotychczas rzadko, to może się zmienić. 

Potwór na Kremlu jest nienażarty. Prędzej strawi ogniem wszystkie miasta i wioski, zanim przyzna się do błędu. Żal mi Ukraińców, jestem sercem z nimi. Gdybym wierzył w Boga, modliłbym się także za odważnych Rosjan, którzy mogliby ulżyć potworowi.