Życie przypomina nam o tym regularnie. Za czasów PRL-u spadali z cokołów komuniści, w spektakularny sposób pozbyto się statuy Suddama Hussaina w Bagdadzie. Kontrowersyjnie też runął posąg pewnego księdza w Gdańsku. Historia jest zjawiskiem dynamicznym. Trudno przewidzieć jaki los czeka postacie, które nie zawsze były z marmuru. W Wielkiej Brytanii już drugi weekend z rzędu trwa walka o pomniki.

To nie jest tak, że spokojnie stały sobie od lat nie wadząc nikomu. Historyczne postaci związane z brytyjską Koroną często bywały kontrowersyjne. Na przykład mieszkańcy Bristolu od lat pisali petycje domagające się usunięcia z nabrzeża portowego pomnika Edwarda Colstona. Tego typu interwencje rzadko odnoszą konkretny skutek. W tym przypadku podmuch historii nadszedł zza Atlantyku. Śmierć czarnoskórego Amerykanina z ręki(kolana) białego policjanta w Minneapolis była pierwszą przewróconą kostką domina. Najpierw wywołała protesty w Stanach Zjednoczonych, a następnie w krajach, które także borykają się z własnymi formami rasizmu. Od dwóch tygodni w Wielkiej Brytanii organizowane są protesty ruchu Black Lives Matter. Tutejszy rasizm nie przypomina jednak amerykańskiego. To zupełnie inna historia. A gdy się pojawia, daje znać o sobie w białych rękawiczkach. Ale nawet one pozostawiają ślady. 

Kolonialna czkawka

W większości demonstrację BLM przebiegają na Wyspach pokojowo z zachowaniem obowiązujących w czasie pandemii przepisów. Ale każdy taki protest ma radykalną szpicę. Nie jest liczna, ale wystarczająco mocna i radykalna, by obalać pomniki. To ona strąciła z cokołu posąg Colstona. Potoczyła go na nabrzeże portowe i wrzuciła do wody. Sceny te, przypominajcie obrazy po zdobyciu Bagdadu, obiegły cały świat. Natychmiast też pojawiły się głosy krytyczne. Swe opinie na ten temat wyrażali politycy,historycy i socjologowie. Z ich analizy pojawia się jeden obraz. W idealnym świecie powinniśmy na bieżąco konfrontować naszą wiedzę o przeszłości z rzeczywistością. A jeśli to konieczne, weryfikować uznanie dla ludzi, którzy dopuszczali się czynów haniebnych. Niekoniecznie jednak należy im ścinać marmurowe głowy. 

Brudny pieniądz


Edward Colston dorobił się fortuny na handlu niewolnikami. Nie powinien był patrzyć z góry na współczesnych mieszkańców Bristolu. Burmistrzem tego miasta jest potomek niewolników z Jamajki. Tych samych, których Colston zakuwał w kajdany i wykorzystywał na plantacjach. Wszystko zależy od optyki i odporności na emocje. Sam burmistrz miasta Marvin Rees podkreśla, że nie pochwala obalania pomników, ale za tym akurat nie będzie płakał. Zresztą zatopiona w porcie statua już została wydobyta i trafi do pobliskiego muzeum. Najnowszy rozdział napisała jej historia. Zaniepokojone wydarzeniami na zachodzie Anglii władze Londynu samodzielnie podjęły decyzję o usunięciu pomnika Roberta Milligana, który stał we wschodniej części miasta. To on zbudował w Londynie doki nad Tamizą. Był jednoczenie właścicielem ponad 500 niewolników. 

Prosta zasada

Jest akcja, będzie reakcja. Na to zawsze można liczyć w przyrodzie. Tak też stało się w przypadku działań ruchu Black Lives Matter, które pośrednio doprowadziły do aktów wandalizmu. Gdy zaczęto atakować takie ikony jak na przykład pomnik Winstona Churchilla, na scenę wkroczyły frakcje ultra prawicowe, które zazwyczaj nie bawią się w zbieranie podpisów pod petycjami. W obawie przed konfrontacją miedzy dwoma frontami w Londynie, najbardziej zagrożone pomniki, zabezpieczono w specjalnych sarkofagach. W miniony weekend na ulice wyszli ich obrońcy - a wśród nich autentyczni patrioci, ale także członkowie rasistowskiej English Defence League czy kibice piłkarscy, którzy w czasie pandemii nie mogą na stadionach spalać kalorii. Doszło do brutalnych starć z policją. Aresztowano około 100 osób. 

Co dalej?

Co zrobić z pomnikami, którym grozi dewastacja? To pytanie zadają sobie dziś brytyjskie władze. Sytuacja jest bowiem patowa. Jedni chcą je obalać, inni pragną bronić. Taka zapalna sytuacja nie może trwać wiecznie. Poza tym pomniki zakryte w metalowych trumnach i opasane wysokimi płotami przestają być pomnikami. Przy okazji zabezpieczono także monumenty takich postaci historycznych jak Nelson Mandela i Ghandi, które nie znalazły się na celowniku BLW, ale mogły zostać przypadkowo zniszczone. Władze dmuchają w tym przypadku na zimne. Przy okazji paradoks tej sytuacji staje się jeszcze bardziej wymowny. 

Do przodu

Propozycje rozwiązania impasu są różne. Cześć kontrowersyjnych pomników może trafić do muzeów, inne opatrzone zostaną tablicami tłumaczącymi ciemne karty w życiorysach ludzi, które upamiętniają. Nie wiadomo, czy to wystarczy. Jeśli przyjrzeć się brytyjskim miastom, pomników o wątpliwej proweniencji jest wiele. Kolonialna historia Zjednoczonego Królestwa nie była chlubną kartą. Nawet Winston Churchill ma na sumieniu decyzje, które historycy oceniają krytycznie. Jego późniejsze zasługi dla Wielkiej Brytanii są oczywiście niezaprzeczalne. Na pewno będzie zapamiętany głównie jako bohater walk z III Rzeszą. Jednak będąc premierem kraju, który posiadał liczne kolonie, wielu ludziom kojarzy się także z ekspansywną polityką Królestwa i deptaniem praw człowieka. 

Oficjalna ostrożność

Brytyjski premier Boris Johnson sprzeciwia się usuwaniu pomników. Nazywa to retuszowaniem historii. Jak mawia, woli by stawiano nowe niż bezmyślnie pozbywano się starych. Powołał nawet specjalną komisje, która przyjrzy się najbardziej kontrowersyjnym przypadkom i zasugeruje rozwiązania. Każdy kraj czci swoją historię. Problem w tym, że pomniki z czasem nabierają nowych znaczeń. Pokrywa je nie tylko patyna, zmienia się wokół nich krajobraz. Rosną nowe pokolenia. Niektóre wydarzenia bezpowrotnie zmieniają naszą optykę i wrażliwość. Wtedy zaczynamy inaczej traktować pamiątkowe tablice i pomniki. Każdej inicjatywie - nawet tej najbledziej rewizjonistycznej - powinien jednak towarzyszyć pewien styl. Jest różnica miedzy strąceniem pomnika Colstona do portu w Bristolu, a godnym usunięciem Milligana przez władze w Londynie. Warto o tym pamiętać. Ten problem nagle nie zniknie.